Aż gdy nareszcie Bem wyrwał się zgiełkliwemu nastręczaniu się sąsiadów a przebiegł zbobrowane swe izdebki, imć pan Brukalski, sztucznie wspomniawszy, jako prawdziwą usługę oddał Bemowi, że właśnie z czynszem się przypomniał, bo niecnota więcej by się obłowił, — do sedna przypadku się dobrał.
— Łomotanie okrutne do drzwi budzi mnie, pułkowniku dobrodzieju. — Co to? — Kto? — Rozkaz Rządu narodowego do pułkownika Bema! — Na pięterko, mówię, i pierwsze drzwi! Ledwie się znów uciszyło, znów łomotanie! — Jeszcze zawziętsze! — Tak ja do pana Marcina. Kołaczę przez ścianę. — Pan Marcin do pani Dzikowskiej i każdy ze swej stancyjki. — Co to? — Kto! — Rozkaz Rządu narodowego! — A pani Dzikowska lamentuje — rety, na pospolite ruszenie chcą brać! — My znów do tego a on znów: pułkownika Bema! — Wodzimy się, że na piętrze albo w obozie! — Mówi, wraca z Pragi a na piętrze drzwi otwarte! A że akuratnie i imć pan Kropiwnicki wyjrzał z oficynki, tak my z panem Marcinem i panią Dzikowską — hurmem — do sieni, i znajdujemy tego oto pana fizyljera i izdebki pułkownika stojące otworem.
Bem, który dotąd, z filozoficzną pogodą człeka ubogiego, znosił zwiastowanie mu hiobowych wieści, zaniepokoił się widokiem strzeleckiego munduru.
— Posyłka ze sztabu? — zagadnął niepewnie.
— Ordynans z kancelarji Rządu narodowego, panie pułkowniku.
Bem odebrał ze zdziwieniem podany mu papier, spojrzał na adres, złamał pieczęć. Rozkaz odręczny księcia Adama Czartoryskiego wzywał go do natychmiastowego stawienia się przed obliczem Rządu.
Pułkownik oczom nie wierzył, bo w pojęciu mu się nie mieściło, co odeń, ledwie od tygodnia mianowanego pułkownika, mógł chcieć aeropag władzy narodowej, że aż wśród nocy go powoływał. A może to pomyłka! — Nie, — nadpis dwukrotny i krom nazwiska, dodatek — „pułkownikowi byłej gwardyjskiej baterji pozycyjnej“...
W niespełna pół godziny Bem znalazł się pod arkadami pałacu Radziwiłłowskiego.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.