zaufanie... a tem bardziej, gdy przewidywać trzeba zmiany pewne...
— Nie wiem, o jakich pan sekretarz wspomina zmianach, — lecz z góry mogę mu deklarować, że, jako żołnierz, nawykły do karności, na każdem stanowisku wypełnienie obowiązku mam za najwyższe zadanie.
Plichta aż przyklasnął.
— Okrutnie, znakomicie! To właśnie, pułkowniku dobrodzieju! Otóż czego niedostatek! Tu rząd, tam generalicja. Owdzie minister a ówdzie naczelnik wojskowy. Ten rozkazuje i tamten. Jedno w tą — drugie w tamtą. I, panie, starcia, polityka i bezczynność militarna! A tak! — Aha, czem ja to nawiasem... Aha, pan pułkownik, nie powiem, że się skłania, lecz z ciekawości niewątpliwie zagląda do Honoratki?...
Bem skonfundował się.
— To jest bywam, a raczej bywałem, znam właścicielkę kawiarni z dawnych czasów...
— Pozwól, dobrodzieju. Miałem na myśli klub Honoratki, który, niezawodnie, ma dążności najlepsze...
— Nie powiem.
— A!? — podjął skwapliwie sekretarz.
— Cała jego dążność polegała dla mnie na burzycielstwie, na warcholstwie, na demagogji...
Plichta uderzył palcami w tabakierkę.
— Okrutnie mocno zdefinjowane! Więc ten, bardzo się cieszę, bardzo. Chodziły wieści, że niby pułkownik należysz... Książę-prezes Rządu będzie okrutnie, okrutnie...
We drzwiach komnaty ukazał się major Borodzicz. Plichta porwał się żywo ku niemu.
— Co, to sztafeta?
— Od generała Prądzyńskiego!
— Nareszcie, nareszcie! Daj komendancie! Aha, do księcia-prezesa! wybornie! Sam ją zaniosę!
Sekretarz rzucił okiem na podaną mu przez majora kopertę, zważył ją w ręku i mrugnął znacząco do pułkownika.
— Hh! hm! Jeszcze moment cierpliwości. I kto wie! A więc, dobrodziej-pułkownik raczy pamiętać, że z całą,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.