Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dla niego odparowywał cierpkie, zgryźliwe uwagi Lelewela. Mieć za sobą Morawskiego znaczyło dla księcia dokonać, zmódz opozycję, zwyciężyć.
Czartoryski, jak zaprawiony do obław politycznych myśliwy, strzegł się zdradzić przedwcześnie, spłoszyć chwiejność pana ministra skarbu. Barzykowski następował, wiódł nagankę, książę czatował w gąszczach ogólnikowych półsłówek, gotów do ciosu, do śmiertelnego strzału. Tę jednak zasadzkę odgadł Lelewel, bo raptem on, który Niemojowskiego nie znosił, który dla przedstawiciela Kaliskiej partji żywił niechęć, teraz wspierał go, podtrzymywał.
Rozprawy przeciągały się, wlokły, a wreszcie jęły słabnąć, milknąć. Czartoryski upatrzył chwilę, gdy nad Niemojowskian przewagę wziął minister wojny, i Morawskiego wręcz o zdanie zapytał.
Morawski zachłysnął się nieco i już najwyraźniej rację Barzykowskiemu przyznawał, gdy naraz ogarnęła go nieprzezwyciężona chęć mówienia. Ah, bo w panu ministrze skarbu nie od parady siedział ukryty stylista. Morawski lubił mówić. I mówił, mówił długo, potoczyście, sadził porównaniami, wypominał Tacyta i Herodota, francuskiemu Konwentowi czynił przytyki, romantyzmowi przypinał dowcipne łatki, wzdychał nad gruzami Kartaginy i Troi, ćwierć kazania Skargi tchem jednym zacytował i, pnąc się z myśli na myśl z allegorji na parafrazę, z synkopy, na metaforę, w zapale retorycznym tak rzecz zbełtał, iż utknął na dawno rozstrzygniętem pytaniu, czyli godzi się generała Skrzyneckiego pozbawiać dowództwa.
Twarz Czartoryskiego przybrała barwę wosku. Barzykowski poczerwieniał. Niemojowski targał swe wijące się pukle włosów. Lelewel ogryzał z upodobaniem paznogcie.
Przez chwilę słychać było jeno skwierczenie świec.
— Zdaje mi się, — ozwał się książę, skandując z naciskiem wyrazy, — że sprawa dymisji generała Skrzyneckiego została zdecydowaną.
— Nie sądzę — mruknął Lelewel.
— Więc stawiam mościpanom zapytanie. — Czyli