Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Już na dobre świtało, gdy nareszcie przed Bemem zadzwoniły ostrogi majora Borodzicza.
Pułkownik dźwignął się ociężale.
— A do księcia! — Któredyż?
— Na pierwsze piętro i potem drzwi na lewo.
Bem, nie spostrzegłszy nawet obcesowego teraz tonu komendanta, udał się we wskazanym kierunku. Był znużonym, wyczerpanym tylogodzinnem czuwaniem. Dopiero, gdy z odrzwi wyszczerzył się do pułkownika bronzowy, lśniący gryf, Bem otrząsnął się i przybrał nieco raźniejszy pozór.
Książę łaskawie przyjął Bema. Napomknął o jego zasługach, wspomniał o Iganiach, o bitwie ostrołęckiej i zagadnął o szczegóły wykrycia szpiegowskich papierów.
Pułkownik rozpowiedział dokładnie. Czartoryski wysłuchał, rzucił kilka obojętnych zapytań i dodał cicho:
— Tak, hm, bardzo ważne rzeczy powiadasz pułkownik, bardzo...
W tem miejscu książę, widocznie doniosłością sprawy porwany, zasunął się w głąb fotela i pogrążył się w zadumie.
Bem czekał z uszanowaniem na odezwanie się prezesa Rządu. Czartoryski milczał i jakby w głąb siebie samego poglądał, bo powieki zwisły mu, dolna warga zacisnęła się na górnej, suche, białe kiście rąk zastygły w kurczowym ruchu na poręczach.
Pułkownik z pewnem zdziwieniem poglądał na księcia, tak wydał mu się różnym, niepodobnym do owego dostojnika potężnego, którego z prezentacji na Pradze w myśli zachował. Tam, ostro ryta twarz, postawa, bystre spojrzenie oczu, wygięcie ust, każde drgnienie powiek niemal znamionowało godność, powagę wdrażało, chyliło czoła. Tam majestat zda się spływał z książęcego oblicza, a moc ducha biła wokół i zadufaniem przejmowała. Tam Czartoryski wyglądał na męża pełnego sił, zahartowanego w ogniu dziejowych burz, na wybrańca, któremu sądzoną jest jeszcze jedna, nowa i ta najwspanialsza do przeżycia era władania, rządzenia, stanowienia.
A tu, oto ten sam mąż, ten sam dostojnik i najwyższy