Bem skłonił się i wyszedł. Na dole zagadał doń żwawo jakiś jegomość w popielatym, rozłożystym kapeluszu.
— Co to? Jakże to! Pułkownik także tu pokutujesz?
— A, pan sekretarz dobrodziej.
— Od wschodu słońca do wschodu prawie! Uu! Ciężka noc, mordująca. Wracasz pułkownik do dom! Idźmy więc. Zażyłeś nieco wczasu, po naszemu! A wam, panom wojakom, imaginuje się, że aby na waszych forpocztach trzeba czuwać! I cóż książę-prezes? Hę? — Łaskaw! Oczywiście dla pułkownika należało. Prędzej czy później brygada cię nie minie, byle generał Skrzynecki przyzwolenie dał. Uu, bo wódz naczelny tęgo się trzyma. Bezstronność nakazuje przyznać, że nie może być inaczej. Wy tam sobie, w obozie w sztabach, pułkach, wydziwiacie. A należało mu wówczas, a zrobił to a tamtego nie uczynił. Myśli niejeden, jabym inaczej, jabym lepiej. Majaczą się wam rewje, strategje, a nie rozumiecie się na tem, że wódz musi mieć nie tylko wojsko za sobą ale i rząd, że pierwszemu łatwo hukać a z drugim nie łatwo poradzić, że rząd daje wodzowi siłę. Owóż generał Skrzynecki murem, panie, murem, powiadam, stoi!
— Ależ zupełnie...
— Murem! — Pozwól pułkownik. — Smokowi poradził! Rozumiesz, smokowi... Żaden z was by nie zdołał. Chłopicki by się udławił — a on nic! Nic mu intrygami nie zrobicie!
— Na chwilę nie przypuszczałem.
Plichta łypnął podejrzliwie kątem oczu.
— Nie przypuszczałeś pułkownik, nie przypuszczałeś? — Hm! Waszmość w którą stronę? — Na prawo, więc ja na lewo. Kłaniam.
Tu Plichta wykręcił się na pięcie i podreptał w stronę pałacu Staszica.
Bem, w pierwszym odruchu, chciał biedz za sekretarzem; do oczu mu powiedzieć, co myślał o tem dzikiem posądzaniu go o konszachty z klubowcami — ale się pomiarkował. Nic mu nie było do tego, co Plichta sobie o nim wyimaginował, bo i do wszystkich tych dygnita-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.