Tłumaczył się gęsto kapitan, że adjutant sztabu przybył z rozkazem, kiedy już drugie obroki zasypano, lecz Bema nie udobruchał.
Z tego burzenia się pułkownika, jeno mitręgi przybyło i tak, że gdy podszef głównego sztabu, Lewiński, z generałem Milbergiem i adjutantami nadjechali — baterja ledwie siaką taką postawę zdołała przybrać.
Bem poskoczył służbową odprawić prezentację. Lewiński a za nim Milberg bardzo łaskawie mu odpowiedzieli i jakby nie zauważyli napomknień pułkownika o nie spodziewanej inspekcji.
Dopiero, kiedy wierzchowce Lewińskiego i Milberga dosięgnęły frontu baterji — pierwszy ozwał się raptownie.
— Ależ to niemożebne! — Zaraz, porucznik Czerwiński — proszę o meldunek pochodowy...
Adjutant podał Lewińskiemu żądany papier. Lewiński rozwinął, przebiegł oczyma i Milbergowi podsunął.
— Najwyraźniej, generale — siedm koni i ośmiu ludzi!
— Meldunek pułkownika jest — nie w porządku — zakonkludował generał. — Wszak ci tu połowy ludzi nie dostaje!
— Miałem honor zaraportować, że, nie przewidując inspekcji, udzielono żołnierzom pozwoleństwa do Warszawy.
— Zapominając, że to czas wojny — dorzucił oschle podszef.
— Że o każdej porze dnia i nocy baterja powinna być gotową do wystąpienia w pole — poprawił Milberg.
— Wróciłem przed dwoma dniami z wyprawy, nie mogłem być surowszym od innych dowódzców.
— Lekkomyślność cudza nie tłumaczy własnej.
Pułkownik zbladł i chciał coś odrzec, lecz Milberg z Lewińskim jęli objeżdżać baterję.
Bem, rad nie rad, powlókł się za sztabową czeredą.
Inspekcja ogólna wypadła dla pułkownika fatalnie i tak fatalnie, że podczas gdy generał zsiadł z konia i armatę po armacie, konia za koniem, żołnierza po żołnierzu
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.