kaz. Masz wyraźnie tu: — „uda się... zostawiając ogniomistrzów z porucznikiem dla odebrania amunicjów, które na dzień pochodu wydane im będą“... Idziemy więc na nowe kwatery.
Bem teraz rozgadał się na dobre i, nie bacząc na flegmatyczną służbistość kapitana, nawet w świetny wpadł humor.
— Co tam — dalipan lepiej w lesie, w polu, niż w tem mrowisku! Będzie przynajmniej więcej spokoju i mniej polityki. Cha, cha! Poczciwszego udręczenia nie mogli wykoncypować. Ale, tam do djaska — wszak i samemu trzeba myśleć o drodze. Na noc powrócę. No, panie Józefie, nie bez kozery imiennikami się rodzimy. Dojęło mnie dziś — za gardło od wczoraj ściskało, oka nie zmrużyłem.
— Nie z mojej przyczyny.
— Stokroć prawda. Daj rękę i ten!...
Bem poweselał zgoła. Na ordynansa zakrzyknął, aby się z nim wybierał i, pożegnawszy serdecznie Orlikowskiego, ruszył konno do Warszawy.
W drodze atoli wymarsz nagły baterji z obozu na Pradze inaczej zaczął się pułkownikowi przedstawiać, a co gorsze łączyć z mglistymi domysłami i wspomnieniami audjencji u księcia-prezesa. Bem z całą zawziętością bronił się poszeptowi, który nawet podawał w wątpliwość, czyli inspekcja była następstwem gorliwości nowo-mianowanego podszefa sztabu. Samego siebie upewniał, że gdyby jemu powierzono podszefostwo, to również, dla orjentacji bodaj, przedsięwziął by przeglądy i zwłaszcza artylerji i tej oczywiście, która wracała z pola bitwy; że Milberg dlatego przesadził wymaganiami, że pół życia przy Krasińskim, w dywizji gwardji, miał od rana do nocy mordęgę o guziki, kruczki, halsztuki, klamerki, zmarszczkę na mundurze, plamkę na rzemyku.
A pomimo tych słusznych argumentów, domysły, poszepty złe nurtowały pułkownika.
Nadobitek koń Bema ledwie stępa mógł iść. Trakt idący do mostu łyżwowego, był zatarasowany pojazdami, ciągnącemi jeden za drugim od strony Warszawy.
Pułkownik przesuwał się bokiem traktu, nie bacząc na
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.