nonier Surmacki, co, mimo racji towarzysza po armacie, Zarzyckiego, ani rusz do pułkownika nie dał się przekonać.
I pewnie. No, bo wolno było podpułkownikowi stronić od żołnierzów, wolno marsa na nich stawiać, ale nie na oficerów. Niechby sobie tam Łabanowskiemu porucznikowi, cóż, Łabanowski tyle znaczy, co Surmacki — ale księciu Jabłonowskiemu wykrzykiwać! I gdy samemu jest się Bemem! Cóż bo to za splendor „Bem“... Bemus — hm — kto wie, z łaciny byłoby, ale „Bem“!
Zarzycki usiłował nawracać towarzysza do podpułkownika Bema. Tłumaczył zawzięcie że podpułkownik jest bodaj najtęższym oficerem artylerji, że choć z nikim z podkomendnych się nie zadaje, a przecież, gdy, pod Iganiami, poprzednika Surmackiego kula w pół przetraciła, to biedakiem Czapelskim podpułkownik, niby rodzonym, się zajął, że wogóle Bem rzetelnego jest serca a dużej poczciwości — ale Surmackiego przekonać nie zdołał.
Osobliwie tego dnia właśnie Surmacki był na podpułkownika zawziętym.
— Masz ci twego Bema! Piąty raz już nam koni dosiąść kazał. I cóż, stoimy! A tam, słyszysz, przysiągłbym, że moja baterja dudni od rana. Chciało mi się konnej artylerji.
— Pilno ci do bitwy? Patrz, ilu ich tam ciągną do krajania.
Surmacki sięgnął do puchu młodzieńczego pod nosem.
— Pilno, oczywiście, wolę odrazu... niż tu prażyć się na słońcu.
— Czekamy na rozkaz. Przyjdzie i na nas!...
— Przyjdzie! Dobrze mi tak. Niech tylko, przenoszę się do ułanów, do strzelców konnych. Ci przynajmniej. Choć konia wypuścić — a tu stój na uwięzi, niby pies za wozem na postronku.
Zarzycki nic nie odrzekł, bo i jemu się ckniło i nie jemu tylko, ale całej baterji.
Od świtu trwali w zagajniku, za dywizją kawalerji, od świtu czekali w pogotowiu, nie ważąc się koniom zluzować popręgów, nie ważąc na krok oddalić. Daremnie. Bitwa
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.