Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hola, podpułkowniku — ozwał się surowo — cóż to wasze za akcesy czynisz!?...
— Jestem Kamiński, tymczasowy generał-gubernator Warszawy! Zechciej, mości pułkowniku, nie przeszkadzać mi w spełnianiu rozkazów!...
Bem wtulił głowę w ramiona. A Krukowiecki siedział osłupiały, ogłuszony, bezwładny.
Kamiński, zbywszy się teraz nieco urzędowego tonu, wręczoną mu przez Fiszera, szpadę generała wyprawiał przez adjutanta, wydawał rozporządzenia kapitanowi ósmego pułku, Lipskiemu, jak ma wartę nad pałacykiem trzymać, jak areszt domowy nad Krukowieckim sprawować, komu ma bronić przystępu a kogo puszczać.
Generał podczas siedział wciąż, z głową zapartą na ręku, z oczyma utkwionemi w jakiś nieuchwytnie odległy punkt.
Pałacyk generała powoli cisza zaległa. Odszedł Kamiński ze swoją asystą. Zniknął i Fiszer i Ledóchowski. W przylegającej do antykamery komnacie rozkwaterował się już na dobre kapitan Lipski, jeno żwawe poszmery, idące z kuchni i służbowych izb, jeno łańcuch gęsty szyldwachów, otaczających pałacyk Krukowieckiego, świadczył, iż na siedzibę tę padł grom niełaski Rządu narodowego, że ramię wodza naczelnego dosięgnęło swego nieubłaganego przeciwnika.
Bem jeszcze precz gościł u generała. Właściwie stał w jadalni, zaparty o ścianę i poglądał niepewnie ku siedzącemu generałowi, którego pani Krukowiecka usiłowała wyrwać odrętwieniu.
Pułkownik co moment powtarzał sobie, że należy mu się usunąć, odejść, że nie przystoi nawet być gapiem, że winien odezwać się żwawiej i odejść — lecz, gdy miał się poruszyć, ogarniało go przeświadczenie, że właśnie dopuściłby się niegodziwości. Nic mu do Krukowieckiego, nic do jego z Rządem czy Skrzyneckim porachunków — a przecież to sponiewieranie starego żołnierza zapadło Bemowi pod serce i piekło i kłóło i szarpało.
Wielki zegar w rogu jadalni zachrobotał przeciągle, cyknął sprężyną i ją wydzwaniać siódmą.