Już po dwakroć motłoch, zalegający Saski Dziedziniec, okrzykami zaalarmował Ogród, już po dwakroć główna aleja zabrzmiała komendami przedwczesnemi. Aż raptem podjazd opustoszał. Od wejścia nie widać już ani dam nadchodzących, ani poselskich kokard, ani senatorskich postaci.
Wtem, u bramy, żwawiej zakręcili się adjutanci. Kapela gwardji narodowej podźwignęła instrumenty, motłoch zahuczał okrzykami i pierwsze tony mazurka Dąbrowskiego zerwały się, pomknęły między drzewa, aleje i klomby i z siedmiu, rozrzuconych po polanach, orkiestr wtór zamaszysty dobyły.
Ogród zagrzmiał wiwatami i zwrócił się ku wejściu, od strony którego nadchodził wódz siły zbrojnej z prezesem Rządu narodowego, ministrami i świtą adjutantów.
Ogród mruknął okrzykami. Z początku niepewnymi, przytłumionymi, wahającymi — aż, jakby dopiero dostojnością oblicza i dzielnością postawy Skrzyneckiego ujęty, rozczmychał się i zagrzmiał pełną piersią.
— Niech żyje! Wiwat Skrzynecki! Hura! — Wiwat!
A dopieroż kiedy wódz dosięgnął głównej alei, kiedy między skrzącemi się w słońcu ostrzami bagnetów i pałaszy stanął, kiedy, z całą swą paradową fantazją ją witać szeregi, odzywać się do zuchów, z całymi pułkami rozmawiać — Ogród Saski zatrząsł się od serdecznego szału.
I tłum i wojsko zgromadzone taki zapał, taka ogarnęła tęgość, że ledwie nie złamali szyków, ledwie kunsztownego nie zepsowali ładu.
Cha, bo też każde spojrzenie wodza naczelnego, każde drgnienie szlachetnej, wyrazistej, ogorzałej jego twarzy, każde skinienie ręki, każdy dźwięk jego głosu mieścił naprzemiany tyle wspaniałości i dobitności, tyle rycerskiej dumy i myśli ofiarnej, tyle bohaterskiego uniesienia i męczeńskiego smętku, że nawet zimni, nawet obojętni, nawet złośliwi, nawet szemrzący na wodza, rozgorzeli.
I Skrzynecki szedł, niby czarownik nad czarowniki, niby kapłan nad kapłany, co, zakląwszy krnąbrnością grożącą mu rzeszę, znów szczytu sięgnął, znów moc odzyskał. I Skrzynecki coraz śmielej wyprzedzał ministrów, coraz
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.