Dziurbacki tymczasem cale innemi chodził drogami. Prawda, że i wdzięczenie się doń baby nie było mu obojętnem. Cóż, samotnikiem był, żywego ducha rodzonego nie miał, krom chyba tamtej smarkuli-niewdzięcznicy i Olesiowej-kumki, co mu do reszty i na ciele i na rozumie martwieje. I profosowi ochapiało się, że snadniejby może z kobietą i cale niezgorzej byłoby z Madejową. Niewiasta dorodna, zabiegliwa. Kto wie, — jeno żeby tak ślepiami nie łyskała i zębów nie szczerzyła! Ale w tej chwili profos nie o to się turbował, nie na strojenie koperczaków przybył w odwiedziny, nie dla zalecanek z Madejową do północka wczoraj zmarudził, lecz dla turbacji własnej, która mu codzień więcej doskwierała.
Dziurbacki szukał precz Antoszki cyganichy i szukał wbrew swemu pojęciu, które mu powiadało, że nicpotem-włóczęga nie warta jest nawet wspomnienia, że dobrodziejkę swoją pokrzywdziła, że szpiegowską krwią nasiąkła i że takie robactwo zawżdy do gniazda trafi, że grzech prawdziwy o niem myśleć. I gdy profos już za tem przekonaniem iść zamierzał, gdy wyżenął wszelkie o znajdzie wspomnienie, ta jawiła mu się raptem i poglądała ku niemu tak smutnie, tak łzawo, że Dziurbacki miejsca sobie znaleść nie mógł i wreszcie znów snuł się po ulicach, zaułkach, kątach zapadłych Warszawy, czyli gdzie na ślad cyganiątka nie wpadnie.
Z początku zdało się wachmistrzowi, że owe papiery, co je w mieszku cygańskim nalazł, a które pułkownikowi doręczył, naprowadzą go na trop, bo cały ratusz do poszukiwań zniewolą. Ale z odprawy, którą od Bema wziął, wynikła dlań wątpliwość, bo tyle dokazał, że mu pułkownik nawet mięszać się do rzeczy nie pozwolił, jakby nie o smarkulę szło! I ani weź powiedzieć nie chciał profosowi, dokąd Antoszkę zawiódł ów kompan pułkownika. Lecz Dziurbacki wziął na kieł. Dzień cały przewałęsał po mieście — aż kiedy to chmara pojazdów z parady na Pradze wracała, dostrzegł znaną mu dobrze bryczkę, oprzęgniętą w srokacza z wysiapanym ogonem i cisawą kobyłę białonóżkę. I tak zwinnie za nią pomknął, że dotarł aż do kamieniczki, przed którą bryka się zatrzymała
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.