sierbów na cztery wiatry i dalej się z gachami wodzić. A osobliwie z jednym Cydzikiem, co znów ponoś był żonaty i dzietny. Cydzikowa, która do męża, choć ladaco był, wielką miała pasję, za kolana Kościołowską brała, żeby nie bałamuciła jej chłopa — gdzie zaś! Sucha Jewa upatrzyła sobie coś do rudzielca, a rudzielec do szczapy z łbem natarmoszonym i Cydzik do Kościołowskiej się wkwaterował. Ale od kawiarni był zdala, swoje czynił, a co różnie ludzie mówią, przy Lubowidzkim się kręcił, z Makrotem był w komitywie. Wiadomo, kiedy się raz i drugi w „Dziurce“ cywile z wojskowymi potłukli i tak, że cały odwach z Saskiego Dziedzińca na rozejm się zleciał, Kościołowskiej włos z głowy nie spadł, choć za byle chryję odbierano konsens i choć Honoratka z przeciwka do samego Gendre’a trafiła, aby się pozbyć sąsiadki. Siła by wypominać! Dopiero kiedy rewolucja się uczyniła, a osobliwie, kiedy to lud był na różnych zawzięty, Cydzik raptem zginął. I będzie temu trzy miesiące, znów się pokazał, ale już niby calki dziedzic, szlachcic i patrjot ognisty. Prawdziwie, do stu ochotnika ze sobą przywiódł, własnym sumptem umundurowanie sprawił i do komitywy nie wiadomo z kim doszedł. Z Kościołowską zadaje się precz, ale chyłkiem, tak że go w kawiarni nie widać! Kościołowska takoż na ambit wzięła. Tydzień w tydzień chorągwiami stroi wejście do kawiarni, ofiary na zbrojenia składa, cztery izby na lazaret wypuściła, a co do księdza Puławskiego, który na Starem mieście okrutne ma posłuchanie, zgoła jak opętana biega.
Dziurbacki, na te wywody, zafrasował się szczerze. Wszystko razem tyle dlań warte było, co nic. Madejowa jeszcze rozpowiadała o bezeceństwach Kościołowskiej, napomykała, że służy u niej stryjeczna Kaśki, i że przez nią pani Madejowa się dowiedzieć może niejednego, bo do dziewczyny stroi koperczaki niejaki Dragoński, famulus oficerski, a teraz onego Cydzika zaufaniec, pijaczyna i pokraka. Lecz wachmistrz na to wszystko coraz bardziej kwaśniał, coraz mniej baczył. Aż Madejowa postrzegła.
— Waspanowi nie w smak moje opowiadanie?
— A no, bo nie widzę, kędy zwierza chwycić...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.