gotowali najprzedniejsi, a których nazwiska podawano sobie półszeptem.
Wódz naczelny tymczasem, w obozie na Pradze, gorączkową rozwinął czynność. Lustrował pułki, wertował raporty, podpisywał nominacje, ślęczał nad mapami, odbywał z Łubieńskim i Lewińskim narady, chwili nie spoczął. Aż sztab wodza naczelnego zdumiał się, aż adjutanci luzakami nie mogli nastarczyć. Ordynans za ordynansem — pędzał ich do Zamościa, do Modlina, za Kuflew, pod Kock, nad Wieprz, do Jankowskiego, do Ramorina, do Skarżyńskiego, do Milberga, z dywizji do dywizji, od pułku do pułku. Adjutanci rwali, co koń wyskoczy, parli na przełaj, ocierając się o kule placówek i pojazdów rosyjskich, wracali zziajani, potem i kurzem okryci, wracali lotem ptaka i wracali witani marsem brwi, grymasem zniecierpliwienia.
Najwyrozumialszy z naczelników, wódz, miłowany przez swych satelitów, troszczący się o nich zawsze, łaskawy a wytworny w każdem odezwaniu, przeistoczył się nagle w mrukliwego, porywczego generała-służbistę, w opryskliwego żołdaka burczymuchę, w bezwzględnego gwałtownika.
Co osobliwsze, że sam Skrzynecki czuł, rozumiał swego zachowania niewłaściwość, rozumiał, iż wszyscy otaczający go czynili więcej, niż mogli, że kurjer do Zamościa w godzinę nie będzie z powrotem, że Jankowski stoi pod Wielkim-Dębem, a nie obok na kwaterze, że Turno odpowiedział mu na to, o co sam go zapytywał, a przecież nie był w stanie władać sobą, panować nad nurtującemi myślami, nad zewem, który mu łomotał pod czaszką: „działaj, — dokonaj“.
I postanowienie czynu żarło Skrzyneckiego paliło.
Tylko czyn świetny, znakomity czyn, wiekopomny, zdolen go jest ocalić, zdolen wyrwać sieciom nań zastawionym, kłam zadać oszczerstwom. Bez tego czynu po raz drugi już podoła rządowym chmyzom. Sponiewierają go, wyprą się, oddadzą na pastwę motłochu Honoratki. Bez tego czynu nie utrzyma dłużej wojska!
Chwili, chwili niema do stracenia. Musi runąć, jak
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.