Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

echami wtórować, a chwiać czarnymi grzebieniami sosen, a żywicznym oddechem muskać jadących.
Wódz naczelny poprawił się nerwowo na siedzeniu.
— Żeby jeno Łubę wyprawili za mną, gdy się zjawi.
— Niechybnie, generale.
— Gotowi zmitrężyć.
— Nie sądzę.
— Lepiej się zabezpieczyć i, na wszelki przypadek, ordynansa.
Lewiński zakrzyknął na woźnicę, aby stanął i podporucznika z eskorty wysłał na Pragę.
Pojazd znów się potoczył.
— Ta ostrożność nie zawadzi — rzekł Skrzynecki. — A, do kaduka! Łuba djablo nam potrzebny.
— Myślę, że nad ranem przyjdzie wiadomość z rekonesansów dywizji generała Jankowskiego...
— Dużo się dowiemy...
— Ramorino także języka dostanie...
— Języka! I cóż nam z języka przyjdzie! Domysły! Błędne wywody. Podczas gdy Łuba daje treść niezawodną, daje grunt!
— Lecz może nietylko nam!
— Cóż znowu! Skądże!
— Bo przecież nie byle czem musi okupywać sobie wolny przystęp do rosyjskich pozycji.
— Tak, ale nadewszystko nam służy. Powiada to, o czem i bez niego wiedzą.
Gdyby nawet, generale, utwierdzał ich w tem, czego się domyślają, co zgadują, może nam więcej szkody niż pożytku przyczynić.
— Więc pułkownik Łuby nie znasz! Patrjotą jest i zagorzalcem nawet! Dzięsięć kroć razy się przekonałem. Nie dla pieniędzy donosi nam...
— Szpieg!
— A, zapewne. Możesz pułkownik, cale słusznie dowieść, że, choćby dla ojczyzny podjęte, szpiegostwo honoru nie przynosi, ale na wojnie i tacy są potrzebni, niezbędni.
— Prawda, generale, lecz...