nie zapominać, iż dnia ani godziny nie jesteśmy pewni! Czas, abyś pułkownik zbył się kapitańskich nawyknień. Co dawniej uchodziło, co było w kapitanie cnotą, to jest niezbędnym pułkownika obowiązkiem!
Bemowi plamy czerwone wystąpiły na czoło. Skrzynecki mierzył krokami komnatkę.
— Nie zawadziłoby do służby garnizonowej zajrzeć.
— Już w trzynastym roku dowodziłem baterją.
— I niechybnie znakomicie. Bo jak porucznik, w zastępstwie kapitana, kompanję w boju siako tako sprawi, to już osobliwości dokazuje. Lecz za co porucznik może wziąć krzyż, za to samo kapitanowi napomnienie się dostaje! — Proszę nie przerywać. Nie ujmuję pułkownikowi zdolności ani odwagi! Masz je i za nie wziąłeś dwa awanse. Więc chyba sowita spotkała cię nagroda.
— Nie uskarżam się, panie generale.
— Jeno patrzysz lepszych promocji! — Tak! — Sztab odebrał instancję prezesa rządu o krzyż oficerski dla ciebie...
— Nie zabiegałem oń...
— Prezentowałeś się księciu.
— Stawiłem się wezwany w sprawie listów, znalezionych przez mego wachmistrza, listów, które nadewszystko doręczyłem kapitanowi Działyńskiemu, jako adjutantowi.
— A o których nadewszystko dowiedział się pan Krukowiecki.
— Nie odemnie, generale!
— Być może.
— I tak jest! — podjął Bem drżącym od wzburzenia głosem. — A instancję o krzyż raczy wódz-generał odrzucić, bo nagrodzonym dość, więc przyjąć nie mogę.
Skrzynecki ochłonął.
— W każdym razie źle pułkownikowi usłużono. Sam pilnie czuwam, aby niczyja zasługa nie była zapoznana. Wogóle mam pułkownikowi za złe, że dajesz się do jakichś stronnictw i partyj ciągnąć. A przyznaj, że zgoła niewłaściwem było twoje uniesienie podczas aresztowania pana Krukowieckiego...
Bem, którego oczy znów błyskawicami łyskać zaczęły, zmięszał się raptem.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.