Mówił, jako mu kozak, w bryczce siedzący, wypalił prosto w oczy. Ma przestrzeloną szczękę...
— Ale to nie może być! Gdzież ten ułan?
— Niosą go żołnierze — jest bez ducha.
Turno zawołał o konia i bez mitręgi podążył z Kiersnowskim na drogę do Podlodowa. Bem z Zielonką udali się za generałem.
Tuż za pikietą ułańską, na Podlodowskim trakcie, napotkano żołnierzy, niosących rannego.
Turno kazał go nieść coprędzej do najbliższej chaty. Dwóch sztabs-lekarzy pochyliło się nad rannym.
— Co, panowie? Żyw — badał niecierpliwie Turno.
— Wygrzebie się, choć nie prędko, bo mu kula zgruchotała kawał szczęki. I sianem się wywinie, choć mu lufę pistoletu niemal do głowy przyłożono... Jaki to osmalony...
— Czy by nie można soli rzeźwiących mu zadać?
Ani myśli, panie generale. Osłabion wielce, krwi zeń wyciekło. Spokojności mu trza.
Generał zafrasował się, ileże przygoda Butryma w głowie mu się nie mieściła. A przecież trudno było wątpić. Kapitan Siewruk, który podjazd odprawiał na podlodowskim trakcie, nie mógłby się rozminąć z bryczką naczelnika sztabu.
Frasunek Turny przeistoczył się niebawem w niepokój, ile że Bem wypomniał mu plan rozkładu wojsk.
— Tam do licha! Widziałem, do czapy go zasadził! Trzeba natychmiast do Ramorina...
— Jeżeli kozacy pojmali podpułkownika, kto wie, czy nie czatują jeszcze. Noc ciemna. Ramorino, bez rozkazu generała dowodzącego...
— Gotów własnego widzimisię słuchać.
— A potem, bacząc, że Rüdiger dowie się o rozkładzie, trzebaby na gwałt zmienić pozycję.
— Stokroć prawda. Niema chwili do stracenia. Musimy zawiadomić sztab korpusu! Siewruk ruszy do kwatery dowódzcy. Chociaż należałoby kogoś znaczniejszego, bo inaczej pan Franciszek gotów lada czem zbyć. Pułkownika nie śmiem trudzić...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.