Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

serokomelskich zafurkoczą ułańskie chorągiewki i nadchodzącym kolumnom piechoty polskiej drogę do zwycięstwa utorują, że Rüdiger, opasany zewsząd, na krzyżowy ogień wzięty, kurhanem zalegnie na tych samych łąkach.
I Turno, dla przyspieszenia tego momentu, słał ordynansa za ordynansem, sztafetę za sztafetą do Bukowskiego, do Ramorina, do Jankowskiego, do Milberga. A sam, otuchy pełen, przykładem świecił, docierał do zagrożonych stanowisk, szarżami się oganiał, sam je wiódł.
Zadufanie generała i żołnierzów przejęło. Okrzyki zapału sekundowały dudnieniu tarabanów i graniu trąbek. Wycie armat zdało im się godzinę chwały wybijać. Szli, trwali, pędzili plutonami na pułki, dywizje batalionami straszyli — ich bo wygrana była, ich odwet za Ostrołękę, bo już... już idą posiłki, idą całe brygady polskie! Niechże nygusy, guzdrały poznają, ile druga dywizja namłócić umiała, niechże wiedzą, iż gdzie gwardjackie orzą pułki, tam pospolitakom, liniowcom, partyzantom, rekrutom w mundury zaszytym, aby do gotowego przyjść, aby się krzynę w sobie zebrać i zawiwatować.
Mijały godziny. Szeregi Turny rzedły. — Zielonka coraz słabiej się odzywał... Dawydow wyciągał ramię lewe, lewe podawał mu Rüdiger.
Turnie, stojącemu przy armatach Bema, luneta zadrżała w ręku, Dwa pułki piechoty szły bokiem ku lasowi...
— Pułkowniku! — Otoczą nas! Patrz!
Bem chwycił lunetę.
— Ani chybi!
— Bukowski powinien być!...
— Generale! — zakrzyknął adjutant. — Ordynans od Ramorina... nadjeżdża!
Turno szarpnął koniem ku pędzącemu podoficerowi ułanów.
— Dotarłeś!? — Wracasz z Podlodowa!?
Ułan osadził pianą okrytego konia, musnął rękawem po sznurku krwi, co mu się z pod czapy do oczu sączył i, chwyciwszy powietrza zaraportował chrapliwie:
— Generał Ramorino wyciągnął do Okrzei!
Turno zatrząsł się ze zgrozy.