Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wywłoki szpiegowskie, kochanice, moskiewskie wygodniczki, jędze morowe!
— Nie waspani sąd!
— Aby się przyłożę! — wrzasnęła baba z pasją i, zawinąwszy się sprawnie, wydrapała gleń spieczonej ziemi i zamachnęła się, by nim rzucić w jasną główkę dziewczęcia, poglądającego wystraszonemi oczyma z eskortowanego wozu więźniów.
Lecz w tejże chwili profos ryknął nieludzkim głosem i z rąk baby wytrącił groźny pocisk.
Madejowa zatoczyła się. Dziurbacki runął na kordon gwardzistów w stronę woza. Gwardziści murem się stawili. Wszczął się tumult i szamotanie. Profos, potraktowany kolbami karabinów, zachwiał się i zaparł, odrzucony, o latarnię.
— Laboga, panie Pietrz! A wam co...
— Antoszka! — wybełkotał Dziurbacki.
— Gdzie, na wszystkich świętych!?
— Tam, na wozie!...
— Panno najsłodsza! Moiściewy, ze szpiegówkami! Na Zamek!
— A waspani w nią właśnie!
— Rozstąp się, ziemio!... Niby ta... ta... kędzierowata! Panie Nazareński; i toto niebożątko! Opatrzność Boska, toż bym w grobie spokoju nie miała!... I jakże ona między te — te!?... Przecież sprawiedliwość...
Dziurbacki kopnął z pasją gleń ziemi, leżący tuż.
— Bełta ci się tu waspanina.
— Aby już pan Pietrz nie psuj sobie. Jeszcze ku dobremu wyjdzie. Znajomka mam na Zamku! Tyle przynajmniej, że jest... że wiadomo, kędy patrzeć, kędy ratować! Ale żeby drobiazg taki ze zdrajcami...
— Generałami, mosanie!
— Których na przeniewierstwie...
Dziurbacki nasrożył się.
— Generałowie — powiadam, mosanie!
Baba zachłysnęła się z pomięszania i zaczęła tłumaczyć się profosowi, lecz słowa jej zagłuszył wzmagający się znów ryk tłumu,