dantem Zamościa. Profosa żgnęło coś. W pierwszym odruchu chciał wyrwać się z objęć tłumu — ujść — gdy nagle jakiś rechoczący drab podjął z ziemi, wytrąconą żołnierzowi, płonącą pochodnię i darł się z nią do generała.
— Dawać go! Niech przysmażę zbója!...
— Ognia — ognia! — zawyły głosy.
— Podać go tu!
— Żywcem!
Dwadzieścia, zaciśniętych konwulsyjnie, kiści dźwignęło ofiarę.
Ponad ludzkiem pogłowiem zakołysało się skrwawione, odarte do naga, ciało Hurtiga.
Drab wyciągnął ramię z pochodnią, ale, zaledwie, sięgnął, jakieś potężne uderzenie pięści powaliło go na ziemię...
Tłuszcza warknęła strasznie i przeciwko obrońcy się zwróciła. Lecz ten ani myślał uchodzić z pola. Zbrojny nasęczonym dębczakiem parł naprzód, zadając okrutne razy, młócąc bez pardonu dokoła, a torując sobie drogę do Hurtiga.
A nacierał tak zaciekle, tak srodze, że ciżba zaskowyczała i rozpadła się na wsze strony, pozostawiając Hurtiga u nóg jego obrońcy...
Ale to zwycięstwo było krótkiem. Motłoch bowiem, rozwarłszy wolną polanę i zoczywszy jednego zaledwie przeciwnika, runął zewsząd, by go pochłonąć...
— Naprzód! Zadławić i psiego kamrata!... I z tym poigrać... Huzia na szpiegów! Obu na latarnię...
Obrońca generała zawinął młynka dębczakiem.
— Rzuć kij, hyclu! — wrzasnął zdławiony dyszkant.
— Rany Chrystusowe, panie Pietrz! — pisnęła rozpaczliwie pani Madejowa.
— Wara takie syny! — huknął zajadle obrońca. — Mores dla generała! Ja wam psiekrwie sądy wygarbuję!... Szlusuj, żebym wam pysków naznaczył... po równości!...
Przy tych słowach dębczak świsnął w powietrzu i jął grzmocić naokół.
Tłum jednak, pomimo razów zadawanych, zaciskał pierścień. Aż nagle dębczak osłabł... Na plecach obrońcy
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.