Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

bowy chciał ją precz wyprowadzić. Napróżno. Baba pazurami się trzymała posłania.
— Zabijta mnie a nie pójdę! Ludzie, laboga!... Gwałtu, niech przy nim ostanę!
— Nie krzycz acani!
— Słowa nie pisnę! — Nieszczęśliwa godzina, jednego na świecie miałam! Rozbójników półtorasta na niego jedynaczka... Laboga!
Aż medyk porwał babę za ręce.
— Chcesz żeby żył, do czarta!?
— Arko przymierza!
— Gadaj!
— Domie złoty!
— Więc nie rycz, acani, bo tę krzynkę życia z biedaka wypędzisz!
Baba uciszyła się nieco. Medyk skinął na cyrulików. Obnażono nieprzytomnemu ramiona, nałożono zawiązki i puszczono krew. Obroniciel Hurtiga poruszył się.
Medyk odchrząknął z zadowoleniem.
— No, wygrzebie się rychło! Zelżało mu. Krew zła go przydławiła...
— Niebożątko moje!
Oficer rozśmiał się do medyka na to żałosne westchnienie baby.
— Ze dwa mędle ludu wszelkiego napsował.
— A nie młody człek.
— Hurtiga podkomendny?
— Kto go wie. Artyleryjski mundur, coś na to wypadnie. Zobaczymy, co śledztwo...
— Myślisz, poruczniku, że go będą ciągali za to, iż nie dopuścił do zamordowania generała?
Oficer strzepnął bezwładnie rękoma.
— Takie czasy. Jego za to, że bronił, a tamtych, że napadali.
Puszczenie krwi tymczasem swój zbawienny jęło okazywać skutek. Zdławiony coraz równiej, coraz pełniej oddychał.
W izbie pozostawiono jednego cyrulika i nie tyle dla pielęgnowania chorego, ile dla czuwania nad babą, która