Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

nym świadkiem przymówek Sałackiego... raz na zebraniu u pani kapitanowej Marchockiej...
— Pani Marchocka jest również uwięziona! — uciął oschle Turno.
Bem zmięszał się.
— Pani Anna?...
— Nie inna!
— Ależ to niemożliwe!...
— Dlaczego — z rozmiłowania wielkiego do jakiegoś innego oficera.
Bem tak był przejęty, że nie zrozumiał intencji Turny.
— Pani Marchocka jest niewinna.
Generał złożył trzymaną gazetkę.
— Przekonamy się wszyscy niebawem, zwłaszcza iż donoszą o podejrzeniach, które na wiele jeszcze osób padają... Więc kiedy pułkownik rusza do Warszawy?
— Na wieczór będę gotów do pochodu.
— A zatem wymarsz na noc.
— Według rozkazu generała. Snadniej nawet o chłodzie.
— Tak. Na południe, jednym popasem, będziesz pułkownik na Pradze. I dobrze, bo myślę, że tam pułkownika pilnie potrzebują...
— Czy generał ma w tej mierze...
— Nie, tak jeno myślę! — A... jest tu list do pana! Nie zauważyłem.
— Do mnie? — List?
— Najoczywiściej, proszę.
Bem złamał pieczątkę, spojrzał i drgnął. List zawierał dwa zdania, nakreślone drobnem, niepewnem pismem: „Ratuj, pułkowniku, niewinnie uwięzioną. W tobie cała moja ufność. Anna M.“
Bema roztargnienie zdjęło. Zapatrzył się tak uporczywie w literki misterne pisania — że dopiero trzecie z rzęlu ozwanie się doń Turny ocknęło go.
— Daruj, pułkownik, że ci przerywam... snać ważne zaskoczyły cię nowiny...
— Istotnie, generale — bąknął Bem, chowając pospiesznie list..