Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz ponieważ pilno mi...
— Mam honor tymczasem...
— Więc dziś na noc?
— Według rozkazu.
Gdy Bem się oddalił, Zielonka zafrasował się dobrodusznie.
— Coś Bema tknąć musiało...
— Obawiam się, czy go nawet nie dosięgnęło.
Zielonka wyrzucił do góry swemi krzaczastemi brwiami.
— Jakto?!
Generał rozpostarł przed nim gazetkę.
— Patrz, czytaj panie Benedykcie.
Zielonka podniósł gazetkę ku światłu. Na liście osób, których uwięzienia domagano się, widniało nazwisko Bema.


XVIII.

W godzinę niespełna, po przybyciu na Pragę i wysłaniu meldunku do sztabu głównego, Bem, najętym wózkiem, pędził już do Warszawy, pędził wprost do Zamku.
Pułkownika niecierpliwość paliła. Na Pradze zastał plikę całą papierów. Z komisarjatu, z magazynów, od dyrektora amunicjów, nominację dla Ilińskiego na podporucznika a co najważniejsze rozkaz, aby dowództwo baterji na Orlikowskiego zdał tymczasowo a sam na dalsze rozporządzenia czekał. Słowem tyle odebrał różnych dyspozycji, że w każdym innym razie miałby na cały dzień do czynienia, że, w każdym innym razie, ruszyłby natychmiast dociekać przyczyn, które go pozbawiały dowództwa baterji. Tego dnia atoli chłonęła go jedynie myśl o tej, która wzywała jego pomocy, która cierpi uwięziona, która tam liczy sekundy, która, nie mając odeń wiadomości, zwątpiła o nim niezawodnie... a którą on ocali, dobędzie, uwolni.
Pułkownik, jak zawierucha, dopadł straży zamkowych, zekpał porucznika, nastraszył komendanta generał-gubernatorem, wodzem naczelnym, prezesem rządu, lecz tyle