Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szambelan pozwoli.
— Niech pułkownik raczy...
Bem postąpił ku kasztanowi. Równocześnie z gromadki dam i wojskowych i cywilnych panów, wysunęła się ku pułkownikowi strojna liljowa postać. Wąska, biała rączka spoczęła niebawem w dłoni pułkownika i do ust jego przylgnęła.
— Pan pułkownik — witam gorąco, witam! — zadźwięczał harmonijny głosik pani Marchockiej.
— Wczoraj dopiero odebrałem posłanie i zdala od Warszawy...
— Ach, więc pułkownik przybywa w odpowiedzi... Boże, Boże, jakżem wdzięczna. W pierwszym momencie sądziłam... Nie dziw się, pułkowniku, ale kogo tu niema, kogo niema!
— Miałem sobie za najdroższy serca obowiązek...
— Jaki pułkownik zacny, jaki szlachetny. Nigdy, nigdy nie zapomnę coś dla mnie uczynił... Nigdy!
— Rad bym dowieść...
— A nie, nie, już dowiodłeś. Proszę, podaj mi ramię. Ach tyle mam do powiedzenia, tyle do powiedzenia! — Za złe proszę nie brać mej śmiałości, lecz sama nie wiem czemu, zdało mi się, że do pułkownika jedynie winnam się odwołać...
— Błogosławię to przeczucie.
— Tak, tak. Nieraz mi powiadano, że bywa w życiu, iż spotykamy duszę, która od jednego z nią spotkania już, już staje się nam tak bliską, tak bardzo, bardzo bliską! — Uch, — lecz proszę, proszę sobie nie dworować.
— Śmiałżebym z tego, co jest mi tak wielką, tak głęboką...
— Pułkownik ze swej dobroci wrodzonej!... A ja wiem, wiem, że to nie było stosowne. Nie mogłam jednak oprzeć się, nie mogłam.
Tu pani Marchocka jęła rozwodzić się nad porywem, który ją do napisania listu skłonił. A rozwodziła się tak misternie, tak delikatnych dotykała strun, tak subtelnemi siała napomnieniami, że Bem był jak odurzony. Szedł, omijał starannie spacerujące po tarasie pary, odpowiadał