Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

go oglądam, bo ten, ledwie tu mogę!... Uf! Wytchnę sobie, państwo pozwolą. A pułkownik dziś?
— Nie mogłem wcześniej!
— Słusznie i mnie było nie pilno! Cóż, trudno! Świętą mieli rację! Córka, więc dziecko, a za dziecko kto odpowiada? — ojciec. Tak musi być. Pamiętam w tym... jakże go... też było zdarzenie. Dziecko więc i ojca! Sąd połowy, pluton i trup!...
Kapitanowa trąciła zlekka pułkownika.
— Generał, jak pan uważa wszystkichby nas rad rozstrzelać.
— A to sobie dobre! — uniósł się Sałacki. — Jakże inaczej! Pocóż toto trzymać daremnie. Jeńcy, niewolnicy, szachery, kunktatory — w jeden kłąb, w jeden dół i po harapie.
— Przynajmniej dla niewiast należałaby się większa łaskawość.
— Niema łaskawości! Wojna, skończone. Grzech powiedzieć? — nie grzech. Żeby mi na półgodziny dali dowództwo — żywej duszyby tu nie zostało.
— Piękna zapowiedź! Conajmniej uczuć rodzicielskich winszować można generałowi.
Sałacki, miast się urazić tą uwagą pani Marchockiej — stęknął z pokorą:
— Prawda, winienem! Jedną miałem! I cóż, na złą drogę... Mnie samemu, panie, bajdurzyło się! Człek szefował inżenierskiej rachunkowości, a tu, panie, nastręczył się adjutancik Kuruty! A Kuruta, panie, dygnitarzem był! Więc nijako! Słowo, wyraz i na reformę, na pół pensji, do dymisji! A tu emerytura! Za pasem, bo służyło się, jeszcze pod tym!... Więc chciwość, panie. Nikczemność. Żona mi przymierała, a tu nic, żołd tylko. Dziewczyna w amory. Jeżyłem się, ale aby aby... A tu rewolucja! Ja wtenczas ostro, a ona mi na przekór. Serce, wątroba, koszałki, płacze, szlochy i bazgroty do gacha, do nieprzyjaciela! Prosiłem, zaklinałem, groziłem, biłem, pułkowniku...
Pani Marchocka targnęła się. Generał ciągnął z flegmą.
— A ona mi precz — to sobie dobre! — prowadziła konszachty, z nieprzyjacielem się wdawała...