Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z narzeczonym! — poprawiła niecierpliwie pani Marchocka.
— Z wrogiem, panie, zdrajczynią została! A ja cóż — nie zabiłem! I tak... sprawiedliwie...
Sałacki umilkł.
— Lecz, generale, wszak od niefortunnego, przyznaję, sentymentu do zdrady daleko!
— Hę? Myślisz pułkownik? A, za pozwoleniem — pułkownik tu niby ten, za batalję tu... pod tym czy pod tamtym?
— Pułkownik — wyręczyła Bema pani Marchocka — tylko na rozmowę ze mną...
— Toto... pułkownik nie jesteś uwięziony?! — wykrzyknął z odcieniem serdecznego żalu Sałacki.
Bem ledwie śmiech opanował.
— Dalipan, że nie i wcale z tego powodu nie czuję się dumnym.
— A w takim razie — odrzekł cierpko generał, zrywając się z ławki — przepraszam. Myślałem, że choć jednego poczciwego mieć będę kompana.
I, zanim pułkownik odezwać się zdołał, Sałacki odszedł szybko.
— Pomięszany! — objaśniła kapitanowa.
Bema przygnębienie naszło. Pani Marchocka rozpowiadała mu o dziwactwach generała, które już od dawien dawna zwiastowały niechybny obłęd. Pułkownik ledwie pojmował, co doń mówiła. W uszach dźwięczały mu słowa Sałackiego.
— Pułkownika to dojęło!
— Przyznaję!
— A pomyśl dopiero, co my tu cierpiemy. Biedna Marynia komnatki swej nie opuszcza. Pani Bażanow siedzi zamknięta z córkami... Sałacki, na jej widok, wpada w gorączkę!
— Nieszczęśliwy stokroć...
— Prawda, lecz powinni go w domu obłąkanych!... Gdyby nie on, gdyby nie te jego chore napady i wygrażania nam wszystkim kulami, sądami — wcale znośnieby się układało. Towarzystwo wytworne... I żeby nie myśl