Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednak ręczę, że...
— Był to pozór. Sikorskiego powinien się...
Ostry, przenikliwy rechot tłumionego śmiechu przerwał kapitanowej. Rączka pani Marchockiej ścisnęła kurczowo dłoń Bema i osunęła się bezwładnie.
Równocześnie z pomiędzy drzew wysunęły się dwa cienie, z których pierwszy zbliżył się z ukłonem.
— Proszę wybaczyć śmiałość — lecz przybywamy w deputacji do pani kapitanowej! — Fanshawe, zechciej mnie przedstawić.
Wtóry cień nadszedł śpiesznie.
— Pułkownik pozwoli — fligel-adjutant Gendre.
Bem, na dźwięk tego nazwiska, zawahał się i ledwie końce palców podał do uścisku.
Właściwie miałem zaszczyt niejednokrotnie widywać pułkownika.
— Nie przypominam sobie.
— A ja znakomicie — odrzekł drwiąco Gendre — my tu, na Zamku, wogóle cieszymy się dobrą pamięcią — zaczem, podając ramię kapitanowej, ozwał się z naciskiem: — Pani Bażanow wygląda pani z upragnieniem...
Kapitanowa poruszyła się, spojrzała ku Bemowi i odeszła z Gendrem.
Stało się zaś to tak szybko, że, zanim pułkownik zdołał rzec słowo — i Gendre i kapitanowa znikli w mrokach tarasu. Fanshave zaśmiał się jowialnie.
— Hu-hu! A ot i zabrał nam damę! Śliczna osoba! Ale cóż i tak na ćwika zaraz nam zabębnią!
Bem usiłował opanować rozdrażnienie, którem go napełniło odejście pani Marchockiej.
— Na ćwika?
— Po capstrzyku taras zamykają! Impossible de se plaindre! I tak są bardzo grzeczni. Może i pułkownik się do nas przyłączy? Ostrzegam jednak z góry, że Dyakow oszukuje! — O, już bębnią.
— Nie będę korzystał z uprzejmego zaproszenia.
— Pułkownik wraca! Zazdroszczę panu szczerze. Lecz już nie długo, nie długo.
— Czy szambelan nie mógłby mi wskazać wyjścia?