Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan sędzia Łanowski, lecz jest nieobecny! Jutro pan pułkownik będzie mógł...
— Jakto, więc śmiesz pan mnie, mnie pułkownika artylerji!?
— Tak samo jak i generała dywizji...
— Ależ acana zamroczyło chyba! — Toć ja tu przed dwoma godzinami, dla odwiedzenia kapitanowej Marchockiej! Toć ledwie uporałem się z sędzią, że mnie tu puścił... Był ze mną jakiś kancelista Łanowskiego!
— Wierzę święcie, lecz muszę trzymać się... Pan pułkownik sam nie może nie przyznać...
— Rozumiem i nie żądam od pana uchybienia rozkazom, jeno naprawienia błędu. Zapomniano cię uprzedzić. Pana nie winię. Lecz, do licha, są tu jacyś dozorcy, stróże, posługacze!...
— Na rozkazy pana pułkownika! — wmieszał się z boku jakiś głos.
Bem odwrócił się i ujrzał przed sobą pochyloną służalczo łysą głowę, wystającą z czerwonego kołnierza.
— Acan?
— Woźny trybunalski...
— Aha! Ten najlepiej porucznika objaśni.
Łysa głowa woźnego aż do pasa się schyliła przed Bemem.
— Na rozkazy — właściwie mam honor, że komnata dla pułkownika jest już wyszykowana...


XIX.

Tegoż samego wieczora, zaledwie pani Honorata rozpostarła swe furkoczące spódniczki na stołku za szynkwasem, już podcienione jej oczy błyskawicami gniewu trysnęły, bo dostrzegły jednym rzutem i pustkami święcące kąty i butle porozstawiane bezładnie, i piegowatą Stefkę, bobrującą w cukrze, i brak na stanowisku swej powiernicy.
— Gdzie Rózia!? — zagadnęła surowo pani Honorata.
Piegowata Stefka wychynęła z ponad szuflady z cukrem.