— Rózia!? w dużym alkierzu! Niby oficjery czy jak! — Panno Róziu! Do pani gospodyni! Hej, panno Róziu!
Pani Honorata zwróciła groźne spojrzenie ku arkadzie, wiodącej do sąsiedniej izby, lecz wzrok jej, miast pannę Rózię porazić, dosięgnął, sunącego pośpiesznie, wuja Olechowskiego.
Właścicielka kawiarni szarpnęła się.
— Co wujo — gdzie Rózia!?
— Honoruś, ani dudu. Cały alkierz artylerji, paje! Rózia, paje, niby z jednym, paje! Trzecia butla, maślacza, paje! Graf Iliński, paje! Podporucznikowskie epolety, paje!
— Więc wujo mógłbyś tu dawać baczenie.
— I daję, paje, Smarkacze słabo, paje. Trzaby im, paje, posekundować! Proszę cię do kompanji.
— Ani myślę! Niech idzie Władka.
— Honoruś kiedy powiadam!
— Co znów wujo!
— Iliński!
— Wielka mi osoba!
— Pszyt! Ani dudu! Twego pragnę. Panicz!
— Niech tam. Grać będą?
— Iii!
— Więc nie pójdę.
Wój Olechowski otarł kraciastą chustą pot z czoła.
— Gubisz się.
— Wiem, co robię.
— Gurowski znów ci wziął...
— A wujowi do tego zasię! Nie wujowe brał.
— Czterech kamratów pije z nim borgiem. Szukaj wiatru...
— Znajdę go.
— Majster, paje, sam powiadał.
— Z rankoru, że mu się urwało.
Olechowski stęknął żałośnie.
— Honoruś!
— Dość chyba.
— Z serca, paje, radzę. Znów byli od Dobrycza. Gości licho. Miał niby stręczyć Gurowski...
— Co wujo do niego. Powiedziałam!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.