Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Bem stał przez chwilę, jak wryty w ziemię, jakby słowami wodza ogłuszony, aż żachnął się i powlókł w stronę, spoczywającej pod zagajnikiem, baterji.
Aliści, zaledwie z mroków nocy wyłonił się ku pułkownikowi czarny kadłub pierwszego działa, znużenie snać nagłe zdjęło Bema, gdyż przysiadł na kamionce, głowę na ręku wsparł i, zapadł w odrętwienie. Trwało ono jednak nie długo, bo pod zagajnikami wnet buchnął żwawy płomień obozowego ogniska i przygasłe źrenice Bema światłem napełnił.
Pułkownik dźwignął się, lecz, nim się wyprostować zdołał, wzrok jego rozeznał w dali, w blasku ogniska, litową czuprynę podoficera Ilińskiego. Bem zawahał się i osunął znów na kamionkę.
— Ani wątpić, że Iliński! Najdzielniejszy z jego podkomendnych. Innych wprawdzie nie można!... Szli a trzymali się, jak stare wygi, choćby Zarzycki. Miarę w lot chwyta, ale sam niedalekiego lotu! Lecz Iliński! Panicz, smarkacz, magnacik, a zawija armatą, niby panną na reducie... Potrąciło go — nieszkodliwie, bo łapą obandażowaną wymachuje! A jak to, kiedy grenadjerzy opadli mu armatę, wyciorem śmignął po kaszkietach, a potem plunął im z granatnika, że cha, niby w garść pierza dmuchnął. Dzieciuch jeden.
— A stary Czekalski, gdy mu Bem przykazywał Ilińskiego hamować w zawadjactwie, rozśmiał się i odrzekł — kiedy zawziął się krzyża sobie wystukać. — Krzyża!!! Smykowi się zdawało, że to feta na Ujazdowie, albo parada na Pradze, kędy łaskawość naczelnego wodza damom imponuje, a protegowane cnoty wojskowe nagradza! Dobrze mu tak, niech sobie nie imaginuje. Chce mu się medalika, niech się cioci starościnie, czy babci wojewodzinie opowie, a po polu bitewnem niech się napróżno nie szasta.
Bemowi naraz przypomniała się nominacja na pułkownika, którą go obdarzono. Wzdrygnął się z odrazą.
— Nominacja! Tfy! Wolałby jej nie mieć... Pewnie, bo i jakże! Nie jego była tu zasługa. Łatwiej rozkazywać, niż wykonywać! Dwadzieścia jeden lat służby!
— Należało mu się. Młodsi się przed nim wysforowali.