Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

werżnęli a, pędząc go przed sobą, szli wprost na Podwale.
I tu jeszcze powodzenie sprzyjało zawadjackiej kompanji.
Tłum walił za nimi, ścigał ich kamieniami, lecz zbliżyć się ku nim nie śmiał. Artylerzyści wydostali się cało na plac Zamkowy i już Bednarską ulicą zaczęli debuszować ku mostowi.
Tu jednak za tłumem zadudniły kopyta żandarmerji. I te niewątpliwie artylerzystów by zmogły, gdyby nie okoliczność, iż dysząca pomstą tłuszcza z własnymi obrońcami wodzić się zaczęła. Żandarmi znów i sunący za nią oddział piechoty rozumieli, że mają przed sobą sprawców zamieszki. Stąd wynikła dywersja, krótka wprawdzie, lecz dostateczna dla kompanji Ilińskiego, aby odsadzić się i obozu dopaść.
Zdążało wprawdzie za artylerzystami kilkunastu mieszczuchów — ale zdaleka. Wreszcie najgorsze minęło. Koszary już było widać i już szyldwach baterji prężył się u wjazdu na dziedziniec.
Iliński odsapnął z ulgą.
— No, chłopcy, pałasze do pochwy i ani pary z gęby!
— To się wie!
— Ale idą! — mruknął Dzwonkowski, który arjergardę stanowił.
Iliński obejrzał się ku mieszczuchom i chciał konceptem potraktować obawy Dzwonkowskiego, gdy w oddali zamajaczyła mu się, od strony mostu, czarna, zbita, rosnąca w oczach, fala.
— Do koszar, co sił! — zawołał stłumionym głosem podporucznik.
Towarzysze Ilińskiego pojęli komendę i bez słowa znurkowali na dziedziniec i do izb koszarowych zdążali, aby przycupnąć, jakby nic.
Gdy wtem zaskrzeczał ku nim chropowaty głos kapitana Orlikowskiego.
— Stój sam! — co to za gonitwa!? Hę!? Podporucznik baraszkuje za pan brat?! Skąd — co?!