Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z winy pańskich podkomendnych...
— Najzupełniej. Hej tam, którzy byli świadkami!? — Dawać ich! Kompanja gwardji, zrewidować koszary!
— Baczność! — Czwarty i piąty pluton do armat! Na pozycję zataczaj!...
Koń pod generałem dał susa.
— Kapitan chyba nieprzytomny! Nie rozumiesz, co się dzieje! Widzisz ten tłum? Uspokoiłem go zaręczeniem, że winni będą ukarani! Pół miasta wzburzyli. Dziesiątek ludzi porąbali. Tu za nimi, do tego wjazdu goniono.
— Niema ich!
Ruthié kiwnął się po koniu, tracąc ostatek cierpliwości, wobec tego niesłychanego uporu.
— Ady właśnie stoi najgorszy! — dopomógł generałowi jeden ze świadków, wskazując na Ilińskiego.
— Ten podporucznik?!
— Tak, tak! On siekł! On prowadził!
— Proszę wydać tego pana straży! Aresztuję go! Słyszysz, co powiadają.
— Podporucznik jest w porządku! Naznaczył jedynie tych, co ważyli się uchybić pułkownikowi, dowódzcy baterji!
— Nie pański sąd! Dosyć! Podporucznik, wystąpić z szeregu!
— Tój!
— Bunt! Bunt! — zapienił się generał. — Ja acana nauczę! — I ty i twój pułkownik razem i cała wasza buntownicza baterja... pod bagnetami...
— Ma dwanaście armat!
— Co?!
— Gotowych do strzału, generale!


XX.

Zajście u Honoratki i jego następstwa z niefortunnym imci Psarskim i nakoniec z krnąbrnością niepojętą kapitana Orlikowskiego, miało zgoła osobliwy skutek. Alarm bowiem, uczyniony przez wice-gubernatora, miast skłonić rząd i wodza do surowości, do ukarania śmiałka, do dania innym odstraszającego przykładu, skończył się na