Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

mowi chwiały się pędy klonu, targane nóżkami baraszkujących wróbli. Echa hałaśliwej dziatwy, bawiącej się w żołnierzy na dziedzińcu pobliskim, szły w zawody z świergotem niefrasobliwym ptasząt. Rąbek błękitu, jak turkus, nieskażony ludzkiem tchnieniem, czystego, poglądał na pułkownika, wabił, niby napełnić go pragnął swą mocą, swą wiarą w światłość.
Dusza Bema tonęła podczas w mrokach.
Pułkownik przetrwał tak godziny, wieki.
Aż głos gardłowy, niepewny a natrętny, ocknął go.
— Respons?
Oczy Bema zaparły się przez chwilę na ostatniem zdaniu raportu Orlikowskiego: „Baterja, z lontami zapalonymi, czeka na rozkazy swego dowódzcy“ — ozwał się do pułkownika raport.
Bem potrząsnął smutnie głową, ujął za pióro i nakreślił w odpowiedzi Orlikowskiemu: „Dziękuję, nie mam nic do rozkazania, nie jestem dowódzcą“.
Tymczasem Warszawa, po rozruchach ostatnich, nagle uciszyła się, uspokoiła, jakby wytrzeźwiała. Daremnie hukały na alarm ulotne pisemka, daremnie perorowali po kawiarniach samozwańczy trybunowie, lud naraz zobojętniał dla nich ochłódł. A natomiast całą swą uwagę zwrócił na echa nie milknących wiadomości o pochodach, szachowaniu się wzajemnem zmagających się wojsk.
Lud warszawski atoli i w tym kierunku był teraz powściągliwym, małomównym i nie skłonnym do uniesień.
Wódz naczelny razem z Chrzanowskim wodzili się na odmianę, z korpusikiem Gołowina, podchodzili go, osaczali, czaili się nań zgoła strategicznie, zadawali mu cios śmiertelny w przededniu natarcia a w momencie bitwy pozwalali mu ujść cało.
Po kilkakroć wszystko było wyliczone, każdy pagórek, zagajnik, rów, karabin, nabój był rachowany. Po kilkakroć arytmetyka sztabowa dowiodła, że Gołowin co do nogi wycięty w pień będzie... I daremnie.
Na siedem tysięcy Gołowina prowadził Skrzynecki dwadzieścia tysięcy żołnierza bitnego, rwącego się do rozprawy na ostre.