a dama podczas wydłubała tyli dołek, że w nim piesek, co naszczekuje na swą panią z karjolki, mógłby się ułożyć! Jak tu nie wiwatować: „Niech żyje ojczyzna!“
Larum na ulicy, zgiełk, ścisk głowa przy głowie.
Procesja nie procesja.
Idą męże w oznakach godności ze sztandarami, kotłami, litaurami, srodzy, uroczyści, natchnieni. Idzie cała municypalność. Ludek gęby drze ze zdumienia! Toć dygnitarze, bogacze! Jakby to, co w skarbonach mają, na kupę złożyć — che, che! toby akurat dwa razy tyle żołnierza polskiego można by wysztyftować! I cóż oni? A toć i oni, ci potentaci, idą, aby czeluść, otaczającą Warszawę, choć o kilkanaście rydelków pogłębić. Niech potomność wielbi cnotę nad cnotami.
Wiekopomne dni, pracowite dni. Bo i zmierzch nawet nie był hasłem do spocznienia. Ileże gdy ostatnia kompanja ludu wracała z szańców, już teatry zapalały swe światełka.
Więc, kto jeno mógł, ten śpieszył krzepić serce „Fra diavolem“, „Wolnym strzelcem“, „Wiarusem“ — a radować się nowej przyśpiewce o „miotłach, miotełkach“ w „Chłopie miljonowym“.
Dni tych wiekopomnych było coś dziesięć. I byłoby ich może i drugie tyle, bo zapał patrjotyczny miał jeszcze zatrzęsienie wspaniałych pomysłów na nowe pochody, loterje, posiedzenia uroczyste, fety, bo poeci warszawscy, aktorzy i Demostenesowie tyle, tyle jeszcze mieli wierszów, mówek, pięknych myśli, kunsztownych apostrof do odczytania, wygłoszenia, odgadania — tak, byłoby dwakroć więcej tych dni epokowych, gdyby nie zgrzyt ponury, straszny, który z poza Niemna nadszedł....
Korpus Gielguda, korpus, który na Litwę poszedł rozpalać żagwie rewolucji, który ruszył na wzmocnienie, trwającej tam od dawna, partyzantki, który miał ją pokrzepić, zagrzać, na tyłach armji rosyjskiej okrutną wywołać dywersję, pozbawić tę armję żywności, furażów, magazynów, posiłków, zniewolić ją do rozproszenia sił — ten korpus, z bronią w ręku, z pełnymi patrontaszami, przeszedł granicę pod Gożdami i poddał się Prusakom.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.