niejszych mundurów. A dopieroż woluntarze! Tu Żmujdzin, tu Łotysz, tu Litwin ówdzie burłak, inflancki posesor i kurlandzki paniczyk, akademik z Wilna i klecha z Oszmiany; borowy co krom lasu świata dotąd nie znał, białorus w łapciach i szlachcic w żółtych butach; tu huzar na żandarmskim koniu, ówdzie oberwus w dragońskim szyszaku i na kozackiej szkapie; tam jacyś rycerze zaklęci w szkarłatnych płaszczach, czarnych kalabryjskich kapeluszach a obok, niby naganka magnacka, zielone czamary, baranie czapy i grzebień dwururek! Mięszanina taka, że ani się wyznać, ani dojść, gdzie upiccy, kędy dusiatcy lub nowogródzcy.
Aż kiedy, po pierwszym porywie, dowiedziano się i tego, że z Dembińskim zjechał prawie że sam wybór, co znamienitszych obywali z nad Niemna, Wilji i Dźwiny! Kiedy rozpoznano Matuszewicza, Dowgiałłę, Lisieckiego, Kurmina, Platerów, Kończę Medarda a z nimi Szuksztów, Jasiewiczów, Łapów, Kołyszków, Łopacińskich, Przeździeckich, Sołłohubów, Prozorów — cha to juści solenniejsze jeszcze zaczęły się powitania, gorętsze, dłuższe oracje.
Do niewielu rzadkich ludzi, którzy w tych gorączkowych, pełnych wzruszeń serdecznych, momentach, przeżywanych przez Warszawę, nie brali żadnego udziału, należał pułkownik Bem.
Jeszcze w pierwszych dniach po przygodzie, co go na Zamku spotkała, zdawał się całą swą pewność i energję odzyskiwać. Był i w sztabie i u generała Krukowieckiego na żwawej konferencji, odwiedził baterję a nawet i do gubernatora chodził i do prezesa sądu wojennego. I potem jeszcze, jeszcze przez parę dni nie tracił pewności siebie, jeno wcześniej, niż zazwyczaj, zrywał się z posłania i nadsłuchiwał odgłosów stąpań po schodach, jakby kogo wyglądał. Lecz może i nie spodziewał się nikogo, bo nikt, nikt zgoła nie zapukał do drzwi pułkownika, ani posyłka ze sztabu, ani ordynans, ani znajomek, ani towarzysz.
Ale i pułkownikowi czegoś nie sporo było między ludzi, bo po całych dniach siedział teraz zamknięty w swych izdebkach, nawet swego Michałka z baterji odprawił i ledwie, gdy mrok zapadł, wymykał się chyłkiem na mia-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.