sto do pobliskiego sklepiku i, licho co mleka i chleba zakupiwszy, wracał do mieszkanka.
To dziwne zachowanie się Bema nie uszło uwagi sąsiadów. Imć pan Brukalski, bąknął to i owo do pani Dzikowskiej, pani Dzikowska do pana Kropiwnickiego a pan Kropiwnicki znów do pana Brukalskiego.
— Źle jest z pułkownikiem! — zawyrokowała kamieniczka. — Nie darmo powiadają na Kapitulnej. — I uczciwie! A tak — przycupnął i siedzi pod miedzą. Hurtig takoż podobno baranka udawał i znaleźli go. A najważniejsze czynsz! Zapłacił, niema co. Ale za ten, co idzie, kto płacić będzie? Statku w izdebkach za dukata nie uskrobie! Trza barzej pomyśleć.
Tymczasem nie pomału zdziwiliby się mieszkańcy kamieniczki, gdyby mogli ściany przejrzeć i zobaczyć, co się w izdebkach Bema dzieje.
Pułkownik bowiem był pogrążony w jakiejś niezmiernie pilnej a ciężkiej pracy. Od świtu do późnej nocy trwał nad mapami, planami i liczbami. Kreślił linje, faliste ciągnął wstęgi, rozmieszczał czarne i niebieskie krzyżyki na arkuszach papieru, zielonemi kropkami wypełniał wolne tu i ówdzie kręgi aż, snać niezadowolony z wypadającej mu kalkulacji, brał nowe arkusze i znów nowe ustawiał krzyżyki, inaczej łamał linje, w inną stronę zwracał ostrza rysowanych strzałek.
Chwilami, jakby niemoc go ogarniała, jakby już sił i pomysłu mu brakło do dobycia się z labiryntu, bo zapierał głowę na ręku i trwał bez ruchu godzinami.
Aż raptem, jakby dogasające w nim skry płomieniem wybuchały, jakby dla się niezawodne podsycenie znalazły, bo znów wracał do map, do liczb, do rysunków swoich i ślęczał nad nimi, dopóki głód nie zmusił go do wycieczki na miasto po chleb i mleko.
Tak zeszły mu dwa tygodnie. Pułkownik jeszcze pracował, jeszcze nie ustał, ale już coraz częściej zapadał w odrętwienie, coraz częściej odrywał oczy od zwojów papieru, od cyfr i poglądał nieruchomym, zamglonym wzrokiem w bezbrzeżną pustkę.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.