chem, wybrał się na miasto i to zgoła uroczyście, bo w odświętnym wicemundurze i nowych epoletach. Ta niezwykła staranność pułkownika z kilku wynikała powodów. Najpierw, że, po tygodniu rozterki, przygnębienia, przyszło nań uciszenie, poddanie — zjawiło się tem łatwiej, iż nazajutrz po odwiedzinach Krukowieckiego, przyszedł odzew ze sztabu. Odzew ten nie zwiastował mu jeszcze dowództwa, nie wracał mu baterji, powoływał do komisji obrony stolicy tylko, ale zawsze był dokumentem, że bezczynność się dlań kończy, że przecież wspomniano nań. Bem był daleki od zakładania na tym odzewie jakichś spodziewań. Nie widział ich, nie widział żadnych.
Drugim a raczej stanowczym powodem, dla którego pułkownik aż odświętny przywdział uniform, był Krukowiecki. Ex-gubernator tego dnia, od świtu prawie, atakował go ordynansami, gwałtując o przybycie doń na niezmiernie ważną naradę. Bem, przez wzgląd na wiek i zasługi generała, przyrzekł stawić się wieczorem. A że dzień był dokuczliwie parny, więc wybrał się wcześniej, aby po drodze wytchnąć nieco w Saskim ogrodzie.
Ale parny, duszny dzień sierpniowy zdawał się czyhać na piękny strój pułkownika. Bo oto, zaledwie Bem wszedł na Senatorską ulicę, wielkie krople dżdżu posypały się i pociągnęły za sobą całe upusty. Ulewa bluznęła potokami wody.
Pułkownik rad nie rad, musiał zrejterować do restauracji Chovota i tu przycupnąć w kąciku przy kuchni i cieszyć się, iż tak gładko udało mu się wykryć wolny stołek, fajkę i kubek zimnego ponczu. W ślad za pułkownikiem bowiem, do wypełnionej po brzegi restauracji, jęła płynąć fala szukających schronienia przed deszczem. Zgiełk, tumult i wrzawa zapanowała piekielna.
Bem spowił się kłębami dymu i zerkał flegmatycznie ku oknu na, bębniące i pryskające po szybach, krople.
Dokoła niego tumult rósł, sypał oderwanymi okrzykami, rozpadał się na części zwarte, to znów łączył w zgodny wrzask — pułkownik nie zważał. Nawet wyrazy takie, jak — „szubienica“ — „precz z rządem!“ — „Pułaskiego nam trzeba“ — „nie dajmy się wymordować!“ — nie zdo-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.