łały uwagi Bema zaostrzyć. Tyle się razy nasłuchał podobnych, tak z nimi otrzaskał, że cukierni, kawiarni nie mógłby sobie bez nich wyobrazić. Tak przecież trwało od nocy listopadowej, dlaczegóż miałoby być dziś właśnie inaczej...
Najdokuczliwszem zdało się Bemowi, że plucha nie ustawała, że, miast ogrodowego tchnienia zażywać, musiał trwać w dymie i dusznych wyziewach. Bo zresztą najmniej turbował się o wizytę u Krukowieckiego. Przeciwnie, będzie miał grzeczny pozór. Ex-gubernatorowi rewolucja nowa chodzi po głowie, walka z Rządem, sejmem, całym światem! Żałość go zalewa, dręczy, unosi, desperackie nieci pomysły! Demagodzy podbijają generałowi bębenka! Pogrążony korab chcą ratować gwałtownem targnięciem, gdy póty korabia dłużej na powierzchni póki jedności, wewnętrznego spokoju! Szkoda Krukowieckiego, szkoda człeka. Nominację Dembińskiego ma sobie za nowy kamień krzywdy! Pewnie, bardziej należało się temu, który, bez oglądania się na wpływy, intrygi, rangi umiałby je sam wziąć...
Żółte światełka zapalonych pająków zaświdrowały natrętnie w źrenicach pułkownika. Bem poruszył się. Tuż przed nim zarysowała się wątła, szara sylwetka ulicznika i mignęła mu białym świstkiem papieru.
— Afisz „Fra diavola“, wielkie przedstawienie ze śpiewami narodowymi! Czartoryski ze Skrzyneckim na jednej szubienicy! Za pięć groszy!
Pułkownik spojrzał machinalnie ku świstkowi i otrząsnął się gniewnie — afisz teatralny zdobiło dwóch, łatwych do rozeznania wisielców...
— Do teatru obywatele! — zagrzmiała tuż restauracja. Tam zbierają się patrjoci! — Komu ojczyzna miła, ten do teatru! Naprzód! — Do teatru!!...
Tłum w cukierni zakołysał się i porwał z poza stołów.
Bem poglądał na cisnących się do wyjścia ludzi i tarł niespokojnie czoło. Boć chyba nie zrozumiał, chyba z duszności w głowie mu się zamąciło.
Naraz, z rogu cukierni, z pośród dymu, wyłoniła się
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.