Sześciu chwyciło krwawą, bezkształtną masę — inni podążyli za Kościołowską, która już wpadła do sąsiedniej komnaty.
Sąsiednia komnata wiała pustką.
Drab w mundurze partyzanta skoczył do łóżek i roztrząsł je.
— Umknęli!
Kościołowska wskazała na otwarte okno.
— Na taras! W ogród!
Oddział zatoczył się i poszedł za swoim wodzem.
I, po krótkiej bieganinie, śród klombów i kwietnych floresów, w podcieniu lip rozłożystych, wybuchły dwa idące po sobie, spazmatyczne odgłosy wrzawy a po nich znów dwie latarnie przed Zamkiem zakołysały trupami. A że z powodu tych nowych trupów na placu wszczęła się wątpliwość — tedy imć pan Brawacki, wszech nauk lekarskich chirurg a oprawców dowódzca, uczynił dwa nowe nadpisy: „radca stanu Bentkowski“ i „Bukowski, dywizji łysobockiej generał...“
Po tej rozprawie na tarasie, oddział Kościołowskiej, choć uszczuplony nieco, bo ten i ów z ochotników zawieruszył się, jeszcze wrócił na kurytarze, jeszcze szukał i szukał długo... Tak długo, że podkomendnym już cierpliwości brakło, że w oczach topnieli, że woleli pójść za okrzykami, które, poprzez mury, wzywały trybunał do „Prochowni“, do „Franciszkanów“.
Ale ci, co wytrwali przy Kościołowskiej, sowitą wzięli nagrodę. Bo w momencie, gdy po przepatrzeniu wielkiej sali, jakiś wykrzywiony garbus zaskrzeczał ze złością:
— Co ta obywatel Sikorski!... Ludzie, czasu szkoda! Do prochowni.
W tym samym momencie Kościołowska żgnęła nożem w porzucony pod stołem toboł... Toboł jęknął i bluznął krwią.
— Hurtig!
Ostrza łysnęły.
Kościołowska zagrodziła im drogę.
— Żywcem go! — Strykiem za nogi i wlec!
— Tylo, że mu jednego ślepia zmrużę! — uparł się
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.