Sikorski a za nim oberwańcy próbowali się rozśmiać, lecz twarze ich jeno wykrzywiły się potwornie.
— A co, może jej się nie należało?! — syknęła baba, ocierając o porzucone odzienie nóż i ręce.
— Nie tylko jej ale i tobie, psia wiaro! — mruknął łysy mieszczuch.
Kościołowska wyszczerzyła doń swe długie, wystające zęby.
— Za to, żeś sam próchno! Widzicie go, jakiego to smaku obywatel Czarnecki nabrał!
Czarnecki targnął się ku babie — lecz z rozejmem pośpieszył garbus.
— Bo też pani mogła się nie śpieszyć! Na szlachtuza było czasu zadość.
Kościołowska zachichotała.
— Chi — chi! Myślisz! Najdziesz żwawsze! Dalej, chłopcy!
Gromadka wyległa na kurytarz. Sikorski ledwie że się za nią ruszył. Kościołowska w lot to spostrzegła.
— A tobie co?
— Bo cię opętało. Mitrężysz a najważniejszego nie patrzysz! Tamte może i uciekły!
— Nie minie ich. Lepiej im zadam!
— Ale bez głupstw! Skończyć odrazu i do „Prochowni”, inaczej Łuby nie sięgniemy!
— Duchem pójdzie! — bąknęła Kościołowska, zaczem krzyknęła na gromadkę. — A wy co! Rusz się!
— Klucznik zemknął! Nie wiadomo!
— Co niewiadomo! Walić drugie drzwi!
Siekiery rąbnęły. Drzwi trzasły na części, prysnęły wiórami, lecz nie odsłoniły wnętrza.
— Chyba że mur albo jak!
Garbus nacisnął jeden z kawałów drzwi.
— Bogame — całka forteca! — Chwytaj za deski! — Rąb!
Oberwańcy wydarli ostatek drzwi. Gromadka ujrzała przed sobą spiętrzoną barykadę ze stołów, stołków, łóżek i szaf.
Przeszkoda podnieciła napastników. Siekiery ober-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.