łożysku do wózka i tu ją rzemieniem wpół do żelaznego oparcia...
— Wyszła cało?
— Potłuczona musi trochę — ale nic. Jeno, myślę, ogłuchła, bo ani słowa. Gorzałki wieliśmy jej, łyknęła, ale co ani piśnie. Zwaliła się i leży na czapraku, tu zaraz...
Jabłonowski zbliżył się do wskazanego miejsca.
— Kto tu? Zarzycki?
— Według rozkazu, panie poruczniku.
— Hm! I cóż?
— Zdaje się, że śpi!
— No-no! Osobliwe zdarzenie... I to dzieciuch jeszcze...
— Niema się po co schylać! — wtrącił pogardliwie Surmacki. — Za dziesięć lat może z tego wyróść niewiasta!
— Trzeba z nią coś zrobić. Skoro podpułkownik kazał... Szkoda, że acan nie przypomniał o niej, gdy rannych wyprawiano.
— Nie śmiałem podpułkownika.
— Zaraportujesz, jak wróci.
— Uważam.
Tymczasem wieść o dziewczynie rozczmychała do reszty baterji. Dookoła Zarzyckiego skupiła się gromadka co ciekawszych i jęła zerkać natrętnie ku skulonej na derce postaci, rozprawiać a żartami i konceptami sypać. Surmacki rej wodził.
— A cóż, dziwować się niema czemu!... Cyganicha i już! Przypięła się to i dosyć. Taka zawsze potrafi z djabłem pospołu i Zarzyckim w odwodzie.
— Bajesz od rzeczy! Cygaństwo ci się przyśniło.
— Widzicie go! Mnie powiadać będzie... Czekajcie! Hej — Radoński, choć sam!... Pamiętasz, jakżem ci wódki kupował u markietana, gdyśmy stali, temu będzie tydzień, w Rożanie?
Wezwany przez Surmackiego konnowodny, Radoński, wysunął się ku przodowi.
— A jakżeby! Siwucha taka była tęga, że niech go...
— Baczysz że jeszcze, u którego markietana piliśmy?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.