ją — aż, opatrzona przez Dziurbackiego zawiesistą kromką chleba z serem, pogrążyła się w łapczywem ćpaniu.
Profos zwyczajny był tych wywodów Olesiowej i konceptami je zbywał — a przecież tym razem kamieniem mu pod serce zapadły. Czy to że połączone były z niespodziewanem odżyciem staruszki, czy to że jego samego wizje jakoweś naszły. Dość, że myśl mu sama rwała się w dal przeszłości i łudziła, jakby raz jeszcze te same dzieje miały się powtórzyć.
Dziurbacki zrazu nie dawał się temu przywidzeniu.
Bo i gdzie! Co minęło, to minęło. Wówczas inaczej a i teraz inaczej będzie! Tam woluntarstwa rozmaitego a tu wojsko i nie żadne regimenty koronne czyli litewskie, z których uczciwego bataljonuby nie skleił, jeno pułki! — Tak, tak, kara Boska swego nie pofolguje! I trzeba i trzeba! Tylich generałów! — Pasy drzeć z tałatajstwa! — Stać się musi. Ale co o tem! Pilniejsze ma na głowie! Olesiowa, jak Olesiowa! Faramuszki. Polski nie będzie — hm — to już tak! Lecz coś w jej miejsce przecież, gdzie po ludzku mówić będą! — Byle smarkula wydobrzała...
I Dziurbacki skradał się cichaczem pod więźbę dachu, kędy na jego posłaniu widniała blada twarzyczka, opromieniona koroną złoto-popielatych włosów, i wsłuchiwał się w równy poszmer oddechu.
Lecz, po każdej takiej inspekcji, złe myśli jeszcze bardziej go się czepiały.
— Bo cóż, niema co, Opatrzność czuwała nad nim wczoraj! Inaczej biedactwoby zadziobali, szelmy. I jeszcze nie poradziłby sam, żeby nie porucznik Iliński, który na Cydzika wpadł i karabin mu wytrącił a jemu, Dziurbackiemu, dał czas, aby małą porwać i w ogród pomknąć. — Dziw, że Madejowej nie widać! Musi osłabła. — Była Opatrzność. Ludzie różnie każą a tu przecież... Niechby krzynkę się potknął, już rozbójnikom biegli z pomocą! — Hm, ale juści Opatrzność ma co lepszego do czynienia, niż się ciągłe turbować o tę kruszynę! Olesiowej precz Szuwarów się troi! Trzebaby coś. — Tu zacisznie jest — piecze do kaduka, no bo lato, dachówki się nagrzewają — ale niech pójdzie szturm... Jedna kula... tfy! — żeby, mo-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.