odgłosu kroków a drży z niespokojności! Wypadnie mu chyba kogo uprosić, aby sama nie zostawała. Może pani Dzikowska, swojskiego chowu niewiasta — lecz przez ścianę prawie sąsiaduje!... Boć jemu rozmaicie może się wydarzyć. Krukowiecki zapewniał go, że kapitanowa poprostu do dworku może powrócić. Nie, nie podobna. Dla własnego przeświadczenia! Radyby sobie nie dał, gdyby nie był przekonany, że jest bezpieczną. Ukryje ją, tak ukryje, że nikt, nikt krom niego!
We wnęce kamienicy, w miejscu, gdzie Krakowskie-Przedmieście z wąskiej gardzieli przechodzi w szeroką ulicę, zamajaczył się Bemowi jakiś skulony cień.
Generał sięgnął do sakiewki i, nadchodząc ku cieniowi, wyciągnął ku niemu rękę.
Cień, na ten ruch generała, cofnął się, przylgnął do muru, jakby zapaść się weń chciał.
Bem przystanął, spojrzał w głąb wnęki, utworzonej przez skarpy muru, podpierającego kamienicę, a rozeznawszy szeroki cylinder i płaszcz dostatni, skłonił się z lekka i odszedł, konfundowany oczywistą pomyłką.
Lecz, zaledwie postąpił kilka kroków — tuż za nim rozległ się zdławiony szept:
— Wszak, wszak to pułkownik Bem?
Generał odwrócił się zdumiony.
Cień w cylindrze i płaszczu szedł ku niemu niepewnie.
— A obywatel co za sprawę masz do pułkownika Bema!?
Cień przypadł doń i za ramię go chwycił.
— Pułkowniku, ratuj mnie, jestem ścigany! Krukowiecki nastawił na mnie siepaczy... Bylem do Exnera zdołał, do austrjackiego konsulatu...
Bem, oszołomiony znanem mu brzmieniem głosu nie zrozumiał, co doń mówił nieznajomy.
Ten poczytał to za wahanie.
— Czatują na mnie. Ulica do Exnera obstawiona zbirami. Chcieli mnie w pałacu Tarnowskich!... Do oficerskiego honoru pułkownika się odwołuję...
— Lecz... kto... kto pan jesteś?!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.