— Niezdarzona była, saperlot! Chmara czasu. To waćpan wachmistrzujesz tym zuchom?!
Dziurbackiemu zapodziała się nagle i myśl o reformie i zapieckie jego gospodarstwo i najazd pani Madejowej i liczko Antoszki. Wyprężył się, przystrzyżonymi wąsami, jak sum ruszył, i odparł junacko:
— Według rozkazu trzyma się smyków, mosanie!
W cztery dni, po objęciu rządów przez Krukowieckiego, ukoiło się, uciszyło w Warszawie. Sędziwy Małachowski, wypromowany na zastępcę wodza naczelnego, nie miał wrogów. Okrutny proces o zabójstwa i zamieszki skończył się na rozstrzelaniu czterech łotrzyków i uwięzieniu jednej kawiarki. Odetchnęli więc stronnicy Lelewela i księdza Pułaskiego kommilitoni. Skrzynecki znikł. Prądzyński po sztabie się kręcił, Dembiński przystał na kierowanie po równości z Umińskim obroną Warszawy a nawet z samym „dyktatorem“ politycznie się rozmawiał. Co podobno łatwem było poświęceniem bo nowy prezes Rządu narodowego czegoś złagodniał, przycichł, zmętniał.
Napróżnoby teraz w generale Krukowieckim dawnej stanowczości, uporu, gwałtowności szukał. Cztery dni władzy najwyższej z kretesem go zmieniły. Nietylko nie sromał się odmiennego poglądu, lecz się go dopominał. Niekiedy, prawda, wybuchał jeszcze pasją, zrywał się siny, z zaciśniętemi pięściami na obronę swej racji, ale zrywał się, jak płomień, co przywalony gruzami, dobywa się, wystrzela a nalazłszy jeno głazy, gaśnie. Cały wczorajszy zapał i energja generała skupiła się teraz w pragnieniu, aby czynić, aby działać, aby pogrążyć się w gorączkowej pracy, aby nie ustać, aby ciszy nie dać przystępu.
I stąd wielka rada wojenna piorunem poszła. Nigdy zgodniejszej podobno nie było. Wszystkie rajce naraz zatriumfowały!
Łubieński chciał w trzy tysiące jazdy ku Modlinowi przeć, aby Płockie województwo oczyścić z podjazdów nieprzyjacielskich — wyprawiono go natychmiast.