ze swego mieszkanka i zdążał w stronę luterskiego kościoła, aby zawczasu, z wysokości wieży, rozeznać pozycje i nabrać orjentacji.
Zresztą nie śpieszył się. Według planu rezerwa artylerji do popołudnia miała wyczekiwać. I tak nadto rychło opuścił panią Annę, rychlej niżby pragnął. Lecz musiał korzystać z chwili, w której utrudzenie zamknęło jej powieki. Inaczej nie miałby może siły, nie miałby woli oprzeć się jej zaklęciom. Obowiązek stądby ucierpiał, powinność, którą ma do spełnienia...
Ale, kto wie, kto wie, czy feldmarszałek nie zaniecha ostrzeliwania, bo, jak przewidywał Krukowiecki, będzie straszył miasto aby łatwiej do paktu dojść. Gdyby zaniechał, Bem momentu nie zbałamuci i wyrwie się do swego gniazdka, na skrzydłach doń powróci.
Na tę myśl generała rozmarzenie ogarnęło. Szedł, zbliżał się do luterskiego kościoła — a witał już panią Marchocką, czuł dotknięcie jej delikatnych rączek, napawał się jedwabiami jej miękkich splotów, tonął w jej spojrzeniu. I widział ją przy sobie tak bliską, tak uchwytną, że nawet mroki krętych schodów na wieżę nie zdołały mu miłowanego widzenia zgasić.
Blask światła i wiew natrętny powietrza przejął generała.
Kilka mundurów inżynierskich przypadło doń.
Bem skinął im przyjaźnie i zagadnął.
Pięć naraz ozwało się głosów, głosów tak zdławionych, pomięszanych, iż Bem zmarszczył się i porwał za lunetę.
— Tam, generale, wprost! — chciał objaśniać pułkownik Rossman.
Bema dojęło.
— Pozwól, pułkownik, że sam rozpatrzę!
Generał narychtował lunetę w lewo, na wstędze Wisły ją zaparł i prowadził wolno.
— Wisła i sieleckie forty... brygada Czyżewskiego, tu cisza. Mokotów — pod Wierzbnem potyczka... Widać! Jakby straż przednia korpusu. — Piechota Milberga następuje. — A! — Rakowiec atakują! Dziewięć redut do zgryzienia. Nie zdołają — najtęższa pozycja!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.