Kula skryła się za kłębem dymu... Feldmarszałek upadł.
Bem zaparł na reducie lunętę i widział, widział wyraźnie, jak Paskiewicza podźwignięto i prowadzono... Nie zabit był, lecz skaleczon.
Generał chciał skinąć na wachmistrza i coś doń się ozwać, gdy, wtem, granat nieprzyjacielski pękł tuż i bryznął złomami. Koń pod Bemem skręcił się — Dziurbacki legł porażony kontuzją.
Morderczemu pojedynkowi artylerji zaczęła sekundować piechota. Chmary bataljonów rzuciły się do ataku, nawiązując dziesięć naraz różnych bitew. Lecz najgwałtowniejsza na razie wynikła pod redutami, broniącemi miasta od strony jerozolimskich rogatek.
Bem nie miał teraz stałej pozycji, baterjami swemi raz mitygował zaciekłość Finlandczyków, którzy, pod wodzą Murawiewa, imponować chcieli grenadjerom Szachowskiego, raz dziesiątkował kirasjerów — to znów słał pole czerwonymi mundurami lejbhuzarów. Raz Gorczakowa wyzywał na armaty, to znów, osadziwszy Pahlena, Kreutzowi dobierał się do skrzydła.
Bem był nieustannym ratownikiem, odsieczą, ocaleniem, wytchnieniem. Sam docierał wszędzie, sam w największym stawał ogniu. Dwóch adjutantów stracił, trzeciego dosiadał konia, po dwakroć kula karabinowa rozorała mu dawną bliznę na prawej goleni. Kazał kanonierowi przewiązać sobie nogę gałganem i tyle się o nią kłopotał.
Aż Bema niepokój ogarnął, lęk, strach bezmała. Żołnierze polscy walczyli, jak lwy... ale szeregi ich grobowe zalegało milczenie. Ani jeden okrzyk zadufania z piersi ich się nie wyrwał, ani jedno zawołanie triumfu na znak udaremnionego ataku. Toż samo uczucie nurtowało i oficerów i generałów. Umiński, Bogusławski, Milberg, Dembiński pod gradem kul ani drgnęli. Jagmin szarżował bez wytchnienia. Muchowski z brygadą, nawet jednego nie stanowiącą pułku, opierał się korpusowi. A przecież i ci dowódzcy i ci nawet byli, jak ludzie, co urągają śmierci dlatego, że z nią się pogodzili, jak ludzie, co wyrzekli się
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/392
Ta strona została uwierzytelniona.