Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/396

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wywieźli zapasy już na Pragę! Arsenał główny do Modlina spławiają!
— Więc kapitulacja przyjęta, zatwierdzona?!...
— Wiem tylko, że w połowie dokonana!
Bem osunął się na pudło przewróconej bryki. Dembiński podał mu manierkę z wódką. Bem pił długo, chciwie — aż pewniej odetchnął.
— I cóż — cóż teraz!?
— Mamy odejść i my! — Milberg już poszedł do mostu.
— A potem, a dalej?
— Dalej! — powtórzył głucho Dembiński. — Nie wiem. — Będzie rada. Jeszcze prawy brzeg Wisły zostanie. Modlin, Zamość, korpusy Ramorina, Różyckiego... Łubieński... Do czterdziestu tysięcy luda... Ale — generał podobno masz stanowić arjergardę. Pozwól, właśnie adjutant naczelnego wodza.
Bem siedział odrętwiały. Tuż przed nim Dembiński wadził się z adjutantem, piorunami sypał, pienił się, klął na czem świat stoi. Bem nie rozumiał nawet, co Dembińskiego tak poruszyło. Aż Dembiński położył mu rękę na ramieniu.
— Kolego-generale! — Słyszysz, do miljon! — Rozkaz! — Masz z zapalonymi lontami cofać się od rogatek do placu Bankowego!
Bem dźwignął się i powlókł bez słowa odpowiedzi.
Ale teraz pojął. Wyśmienicie pojął. Najpierw ściągnie armaty bezamunicyjne — a dopiero, w ostatku, tamte. Praca wielka, bo koni padło chyba połowa a i przodków całych licho co!
Trzeba i natychmiast trzeba... Jeno że odstał mocno i nogi, nogi uginają mu się i plączą...
Bem potknął się raz i drugi i przystanął pod opłotkami.
Wytchnie aby chwilę.
Zmrużył nieco powieki — ale jaskrawe, miedziane światło łuny ocknęło go.
Bem rozejrzał się z zadowoleniem.
Widno, jak w dzień. I dobrze, bo chybaby nie zdołał. Gdzie bo tyle piecuchów tarza się wszędy... O, jak to stę-