Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/400

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kurpianka!
— Dalipan, księże kapelanie!
Ksiądz strzepnął bezradnie rękoma.
— Chyba, że lekarz zaświadczy, jako stan rannego...
— Ręczę księdzu!
Madejowa chciała dziękować. Bem ujął profosa za rękę.
— No, stary towarzyszu — więc pierwszy ci pozdrowienia składam! A na wiano zwiastuję ci podporucznikowskie epolety...
Madejowa aż beknęła na tyli honor. Dziurbacki zwiesił głowę i odparł głucho:
— I cóż mi, generale... kiedy Polski nie będzie!
— Jakto nie będzie, do kroćset!? A dawne czasy pomnisz!? Pod Marengo byłeś a „póki my żyjemy“ — zapomniałeś!?...
Dziurbackiemu oczy łzami się uśmiechnęły.
— Boże cię błogosław...
I Bem opuścił ambulansowe namioty pokrzepiony, rozchmurzony i skręcił teraz w bok, między domostwa, kędy był ukrył w zaciszu swoje własne miłowanie, swoje własne szczęście, kędy, pod opieką poczciwej pani Dzikowskiej, przebywała pani Marchocka.
Generał szedł chyłkiem, onieśmielony, zawstydzony sam w sobie, że, w chwili tak bolesnej, tyle klęsk niosącej — tyle, tyle dźwiga w sobie radości, wesela tyle...
Pomięszana, zafrasowana twarz pani Dzikowskiej powitała go na progu izdebki ustronnego dworku.
— Wczas nadto wczas?! — ozwał się raźno Bem.
Pani Dzikowska potrząsła osobliwie głową, lecz, nim na wyraz się zdobyła, generał wpadł do izdebki — spojrzał i przystanął...
Kapitanowej nie było.
Pani Dzikowska podała mu kartkę papieru.
Generał podniósł ją machinalnie do oczu.
Czytał i nie rozumiał...
„Daruj — do innego nawykłam życia — wart jesteś lepszego losu — wracam do...“
Bem wpił oczy w trudny do pojęcia wyraz — aż wyraz pełnią swoich liter zaskowyczał doń — „Gendre’a“...