łatwo nie przebaczał, nie darmo z Kurpiów się wywodził...
Zarzycki więc w nielada był kłopocie, gdy mu pułkownik kazał wezwać Dziurbackiego. Profos bowiem i tym razem umknął i tak, że nawet do apelu się nie stawił.
Lecz, z nawyknienia do ślepego posłuszeństwa, Zarzycki podążył do granatnika, za którym profos baterji wlókł się zazwyczaj, aby akuratnie pułkownikowi nieobecność Dziurbackiego zaraportować.
Przy granatniku, stojącym na krańcu pozycji, krom szyldwacha, czuwała cała obsługa pod wodzą podporucznika Prószyńskiego.
Zarzycki zameldował rozkaz Bema.
Podporucznik, który, jako nowomianowany do baterji konnej, miał samowolę Dziurbackiego na wątrobie, obruszył się.
— Widzisz, acan, że go niema. W mej komendzie chodzi, lecz pod własnym przewodem!
— Kto idzie?! — rozległ się w oddali głos wysuniętej placówki.
Podporucznik nie zważał na niepokój szyldwachów.
— Z pod ziemi ci Dziurbackiego nie wydobędę. Przyczaił się gdzie w norze i wojuje...
— Jak mam panu pułkownikowi?...
— Jak się acanowi podoba! — uniósł się Prószyński.
— Tój — bo strzelę — groził w oddali chrapliwy głos.
— Baczność! — ostrzegł szyldwach przy granatniku.
Prószyński, a za nim cała gromadka zwróciła się w stronę, kędy na wedecie stał żołnierz z podniesionym do strzału pistoletem i mierzył w stronę, widniejącej o kilkanaście kroków, przed nim, postaci.
Postać zatrzymała się, zrzuciła na ziemię, dźwigany na plecach, toboł i ozwała się gniewnie.
— A ty co sobie, gamoniu jeden, imaginujesz!
— Hasło!
— Bodajś skisł!... Pomacaj no się dobrze a najdziesz miejsce, gdzie ci hasło profosowe wypisałem!
— Dziurbacki!! — zawołano przy granatniku. Prószyński wysforował się ku placówce, aby kres położyć wydziwianiom Dziurbackiego.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.