Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hej-sam! — Przepuścić!
— Skaranie boskie! Własnego profosa, mosanie, krucicą będzie straszył! Akuratnie pan podporucznik! Smarkul jeden. Drugi by podskoczył i pomógł.
— Dosyć tam! Służba! Placówka miał prawo! — gromił Prószyński.
— To się wie! — mruczał profos, zabierając porzucony toboł i dźwigając ku wózkom amunicyjnym. — Kto się wyleguje a kto ledwie teraz docłapać się może po batalji!
— Dziurbacki powinienby sobie przepowiedzieć służbę polową — bo u mnie, w mojej kompanji musi statek być!...
— I sprawiedliwie — odparł bez zająknienia profos — rekruta różnego, co ledwie liznął szkoły żołnierza, nalazło, że niepodobna. Opatrzność pana podporucznika — inaczej, mosanie, taki szczygieł wypaliłby w łeb rodzonemu profosowi...
— Dowiesz się acan jutro od pułkownika, kto ma rację!
— Jak pan podporucznik rozkaże, chociaż zawzięty nie jestem. Młodziak nabił sobie głowę hasłem...
— Milcz, acan, nie lubię rezonów, do miljon!!!
Dziurbacki uszy stulił i, złożywszy dźwigany toboł na ziemi pod wózkiem, jął go rozwiązywać a rozkładać.
Przez chwilę słychać było jeno odgłos energicznych kroków podporucznika i, towarzyszące im, brząkanie ostrogami. Kanonierzy milczeli wyczekująco. Zarzycki baczył, aby się ozwać do Prószyńskiego a przypomnieć mu rozkaz Bema.
Aż raptem Dziurbacki mruknął półszeptem — ale tak, że go wokół słychać było.
— Czekalski! Ogniomistrzu! Nie pełnisz służby!? Pomóżże mi, mosanie. Widzisz, dwie flasze siwuchy! Weźmiesz i, jak pan podporucznik pozwoli, wydzielisz każdemu... A tu ci, widzisz, maślacz, jużci nie na kanonierską gębę. Panu podporucznikowi dasz, bo ja nie śmię. Zekpał mnie sprawiedliwie, bo i któże mógł zgadnąć, że mnie grenadjerzy zajęli i wciągali na most do Ostrołęki!... Maślacz, tedy, dasz panu podporucznikowi. I dasz mu te dwie chorągiewki bataljońskie, com je w pojedynkę zdobył a tu, po rotmistrzu huzarskim, com go zwalił, sabeltasz srebrem