szyty, pistoleciki nabijane i mentyk! — Uchodzi, aby z tak okrutnej batalji zostało niejakie przypomnienie! — Tako czyniliśmy niegdy pod Marengo i tak pod Friedlandem. Wiesz, mosanie, co to było Marengo? — Nie wiesz, krótko żyjesz!... To sobie zakonotuj, że imć pan generał-wojewoda Dąbrowski arsenał własny miał, bo z każdej potrzeby coś zachował a coś ode mnie kupił i ta się uskrobało. Ale co pasuje oficerowi, to nie uchodzi ciurze. Nie powiadamci, ogniomistrzu, abyś ciurą był, jeno byś się nie równał z tem, czego nie sięgniesz. Kalkulujesz sobie, epoleta podporucznikowska nie parada dla ogniomistrzowskich obszlegów i kumać byś się rad. A tu, bratku, mosanie, gdzie Rzym a gdzie Krym! Ani się obejrzysz, jak ci twojemu panu podporucznikowi szlufy napęcznieją.
— Patrzże, że, w dziewiątym roku, naszemu podpułkownikowi mówiłem prawie: Józiu! — A teraz, czuj duch, bratku mosanie! Tedy, ogniomistrzu, weźmiesz sobie z dzisiejszej batalji tę parę butów. Tęgie, palone! Był ci taki jeden akurat, któremu już były niepotrzebne. Czy będąć do nogi? Nie turbuj się, znam twoje guzioły. Akurat masz na nie miejsce. Tu jest kapciuch tytuniu przedniego, złocistego. Zameldujesz go panu kapitanowi. Te lejbiki zbrukane, lecz byle je wyprać, zdadzą się lontowemu, jakże mu — Kucharczyk.
W miarę rozkładania zawartości toboła, zaciekawienie śród żołnierzy wzmagało się. Ten i ów przysuwał się nieznacznie ku Dziurbackiemu. Ten i ów bąknął coś.
Profos tymczasem coraz śmielej perorował, dla każdego z żołnierzy znajdując jakiś przedmiot. Jednemu pas nowy, drugiemu podpinkę do czapy, na miejsce rozerwanej, temu lederwerki, innemu uździennicę, czwartemu koszulę, piątemu choćby furaższnurów nowiutkich parę. A wszystko tak grzecznie dobrane, że jakby z magazynu baterji, z komisarjatu wprost. Stało się to zaś tak prędko, że podporucznik, który z całej mocy silił się, aby nie zważać na apostrofy profosa i w gniewie wytrwać, ani nie spostrzegł, gdy i jego i całą obsługę granatnika jakoweś rozmazanie zdjęło. Na szczęście atoli dla powagi podporucznika, nawinął mu się przed oczy Zarzycki.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.